Zastrzelonego Węgra wzięli za Ragnera... nosił okulary



Nasze czasy wydobywają z mroków tajemnic i przeszłości nieznane lub zapomniane fakty z naszej historii oraz ludzi, którzy je tworzyli. Słuchając wspomnień pani Marii doszedłem do przekonania, że warto poświęcić odrębny artykuł zapamiętanym przez nią zdarzeniom i postaciom, które dopiero od niedawna zostały ujawnione. Ówczesna nastolatka widziała i słyszała to, o czym my czytamy i słuchamy z ust historyków. Świadczy dziś o tamtych czasach. Dopiero teraz ktoś ją o to pyta, przejawia zainteresowanie! Partyzanci, znani jej ludzie - wrogowie Rosjan, Niemców, komunistów - zagubieni i niepogodzeni z losem, nie poddawali się, stawiali opór, ścigani i prześladowani. Ich losy obrosły legendą. Jak wszyscy, którzy w dobrej wierze walczyli o wolność kraju, kierując się intuicją i uczuciem, zasługują na zainteresowanie (szacunek) współczesnych. Warto wspomnieć, że okres w jakim przypadło żyć i dorastać pokoleniu pani Marii i nieco starszym, był wyjątkowo trudny. Postępowanie jakie podejmowano wynikało ze zdeterminowania i okoliczności. Nikt nie potrafił wskazać właściwej drogi.
                             

Pani Maria Burchot podzieliła się wspomnieniami z okresu swojego dziecinstwa i młodości. Udostępniliśmy wspomnie w publikacji: "Zaczęła się wojna (...) dużo się zmieniło" - moje dzieciństwo w Nowogródczyźnie - wspomnienia Pani Marii z Widuchowej

Przypomnijmy, pani Maria urodziła się 29 listopada 1929 roku w dawnym województwie nowogródzkim. Przez czas wojny i jeszcze kilka lat po jej zakończeniu, tutejszej społeczności nieodłącznie towarzyszyli partyzanci.

Pani Maria wspomina ..." Coraz więcej wstępowało żołnierzy do partyzantki. W moim rodzinnym domu rodzice mieli bliski i dobry kontakt ze Stanisławem Tabotą. Jak wspominałam, po I wojnie światowej, gdy odrodziło się niepodległe panstwo polskie, wysiłek wielu żołnierzy został wynagrodzony otrzymaniem - nadaniem ziemi..."

17 XII 1920 roku Sejm Ustawodawczy jednogłośnie przyjął ustawę o przejęciu ziem carskich na Kresach Wschodnich i o nadaniu obszarów ziemi zasłużonym obroncom, uczestnikom walk, inwalidom wojennym. Powierzchnia nadanej żołnierzom ziemi nie mogła przekroczyć 45 ha. Osad nicy wojskowi zostali zobowiązani do rozpoczęcia spłat po 5 latach od rozpoczęcia użytkowania. Akcja osadnictwa trwała od 1920 do 1923 roku oraz później po przewrocie majowym, jednak już na mniejszą skalę. W roku 1922 został założony Związek Osadników.                                                                             
Oczyszczanie działki na kresach. Źródło: Stowarzyszenie Rodzin Osadników Wojskowych i Cywilnych Kresów Wschodnich
Na mapie po ponad 120 latach pojawiła się na mapie Europy moja ojczyzna. Zaczęli przyjeżdżać i budować domy, budynki gospodarcze osadnicy wojskowi II Rzeczypospolitej Stanisław wraz z rodziną przybył na nasze ziemie z okolic Warszawy, kilka lat po I wojnie. Tutaj otrzymał ziemię, gospodarzył z najbliższą rodziną: małżonką, córką i synem. Mój tata przez cały czas, kiedy Stanisław budował, pomagał, pracował i pomagał. Spędzali dużo czasu ciężko pracując. Zaprzyjaźnili się. Po 17 września - 1939 r., zbrojnej napaści ZSRR na Polskę osadnicy wraz z rodzinami byli zatrzymywani i wywożeni. Pierwsza wywózka nastąpiła tak na początku 1940 r. i trwała do napaści hitlerowców na ZSRR. Gdy rozpoczęła się ewakuacja osadników z naszych terenów, Stanisław przebywał gdzieś w lesie. Mówili później ludzie, że gdzieś tam w lesie miał swój schron. Wywieziono najbliższych Stanisława na wschód, on został i odtąd musiał się ukrywać, był poszukiwany. Zabudowania jego zostały przejęte przez Sowietów. Przez jakiś czas ukrywał się w stodole. W moim domu za kuchnią znajdowała się tak zwana "komora". Było tutaj dość bezpiecznie, znajdowało się tutaj drewniane łóżko do spania. Tutaj na początku również nocował. W krótkim czasie dołączył do grupy partyzantów . W tym czasie coraz więcej młodych ludzi z różnych powodów przyłączało się do oddziałów żołnierzy AK.


Pani Maria oraz małżonek Idzi - styczeń 2016
Gdzieś w roku 1941, 1942 w naszych wioskach zaczęli się pojawiać żołnierze z rozbitej Armii Czerwonej. Wśród powracających niektórzy odkładali w czasie, z różnych powodów, powrót do domów. Dobrze się tutaj czuli, byli dobrze traktowani, otrzymali gościnę. Jednak po jakimś dłuższym czasie przyłączali się do sowieckich oddziałów, stawali się wrogami. Później, po zakończeniu wojny, również powracali żołnierze radzieccy. Niektórzy z nich, przebywali w obozach jako jeńcy i według sowieckiego kodeksu karnego byli traktowani jako zwykli zdrajcy. Utracili możliwość normalnego funkcjonowania w społeczeństwie, byli sądzeni, wywożeni do obozów pracy. Różne, bardzo skomplikowane były losy ludzi. Ci, którzy obawiali się powrotu, często przyłączali się do sowieckich grup. Konflikt narastał stopniowo. Gdzieś w końcu 1943 lub na początku 1944 relacje pomiędzy grupami polskimi i sowieckimi zmieniły się na wojenne.

Pierwsza zasadzka

Pierwsza zasadzka jaka mi utrwaliła się w pamięci, miała miejsce w mojej wiosce w nocy. Gdzieś po północy przybyło kilku sowieckich partyzantów. Oni planowali wykraść dwa wozy i konie. Wśród naszych żołnierzy dobrze funkcjonował wywiad. O planowanej akcji zostali poinformowani. Otoczyli wyjazd z Cacek, ukrywając się. Gdy tamci opuszczali wioskę, wywożąc wozy i konie , rozpoczęła się strzelanina. Ucierpiał jeden z koni. Sowieci uciekli. W tym mniej więcej czasie byłam świadkiem zaprzysiężenia kilku naszych. Przyglądałam się uroczystości z okna. Wśród sześciu uczestników przysięgi zapamiętałam troje: Górskiego (pseudonim Chytry, imienia nie pamiętam), Antka Łaniewskiego i Miszczuka (imienia nie pamiętam) - leśniczego, osadnika. Zapamiętałam, że małżonkę jego i trzech synów wywieziono na wschód. Jeden z synów - Janek, w późniejszym czasie również zaangażował się w partyzantce. W latach 70 tych, poznałam osobiście Janka. Dzieliliśmy się wspomnieniami i wiedzą. Do śmierci mieszkał w Zabrzu.
                                                                      

Niemcy rzadko wyprawiali się po za żeliwny most do mojej i sąsiednich wiosek, ukrytych w lasach

W pobliżu wioski płynie rzeka, nad nią znajdował się most metalowy. Tutaj Niemcy czuli się bezpiecznie. Rzadko wyprawiali się do mojej i sąsiedniej wiosek, położonych wśród lasów. Tutaj nie czuli się już bezpiecznie. Kiedyś zdarzyło się, że do wioski przyjechało samochodem terenowym kilku Niemców. Byłam wtedy świadkiem pewnego zdarzenia. Przejeżdżający patrol niemiecki wzbudził duży niepokój u Wincentego Łaniewskiego (brata Antka, który brał udział w uroczystym ślubowaniu na moim podwórku). Zaczął nagle uciekać w kierunku cmentarza, gdzie ukrył się. Za nim zaraz się skierowali patrolujący obszar wioski Niemcy. Skierowano serię z karabinu, zginął na miejscu. Antek długo się ukrywał w lasach. Kiedyś w latach 40 tych został otoczony, zatrzymany i wywieziony do obozu do Kaługi, gdzie znajdowało się miejsce odosobnienia dla polskich partyzantów. Uciekł z Kaługi wraz z kilkoma innymi jeńcami. Zostali zatrzymani i skazani na 10 lat więzienia. W powojennych latach na jednym ze spotkań środowiska spotkałam Antka.

Życie codzienne oddziału - Las dał im schronienie

Dowódcą oddziału, który działał na naszej ziemi został Ppor Czesław Zajączkowski. To ich życie było ciężkie. Las dał im schronienie. Zimą to warunki do życia jeszcze się bardziej komplikowały. Najbliższym sojusznikiem żołnierzy był las i niedostępne uroczyska. Schronienie i gościnę znajdowali u miejscowych. Pomiędzy moją wioską Cacki i Nieciecz znajdował się szpital polowy - lazaret. Tam swoje obowiązki wykonywało kilka sióstr. Zapamiętałam z lazaretu Krysię, która tam gotowała. Kiedyś w tym małym szpitalu miało miejsce takie zdarzenie. Jedna z dziewczyn ze szpitala, która prawdopodobnie była łączniczką, przyszła do mojego domu. Była dyplomowaną pielęgniarką. Tutaj się przebrała, pozostawiła swoje ubranie a założyła polowe ubranie i długi męski płaszcz. Do dzisiaj nie wiem, jakie zadanie otrzymała do wykonania. Wyszła późno w kierunku lasu, nigdy nie powróciła. Podczas funkcjonowania lazaretu pojawiła się ciężka śmiertelna choroba - tyfus, na którą zachorował przebywający w szpitalu pacjent. Choroba szybko się rozprzestrzeniła na mieszkańców wioski. Kilku ludzi umarło. Moja stryjenka zapadła na tą śmiertelną, potworną chorobę. W tym czasie, nie pamiętam dokładnie w jakim celu, odwiedziłam stryjenkę. Ciotka była w amoku, głośno śpiewała piosenki, nie poznawała chyba osób z otoczenia. Wykrzykiwała, że ona i wujek są królami, a Polska będzie wielka, od morza do morza.

Żołnierze z grupy Ragnera, byli przez cały ten ciężki czas blisko mieszkańców mojej wioski i sąsiednich. Wiedzieliśmy o sobie bardzo dużo. Duża troska o miejscowych, ludzkie zrozumienie dla innych, podejmowane bohaterskie zadania sprawiły, że Ragner był bardzo lubiany przez ludzi z tej części Powiatu Nowogródzkiego - Ziemi Lidzkiej.
Cziort w oczkach, czyli diabeł w okularach

                                                                              
Ppor Czesław Zajączkowski Ragner wśród dziewcząt w Bielicy nad Niemnem. (zdjęcie pochodzi z: Stowarzyszenie Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej)

3 grudnia 1944 - Oddział Ragnera otoczony

Ragner - dowódca IV batalionu 77 Pułku Piechoty AK był przez Sowietów znienawidzony. Nazywali go "Cziort w oczkach", czyli diabeł w okularach. Dał im się bardzo we znaki. Skutecznie oddział przez niego dowodzony wojował i likwidował niebezpieczne i bezwzględne grupy sowieckich partyzantów i czerwonych band, które działały na południowych rubieżach powiatu lidzkiego.


W końcu 1944 do mojego domu przyszedł Stanisław Tobota. Powiedział, że 12 partyzantów z IV batalionu posiada jakieś dokumenty, które pozwalają na wyjazd do Polski. Tata w tym czasie za pomoc, jakiej udzielił Tobocie, został wywieziony na wschód Rosji. Słyszałam jak Stanisław mówił do mamy, że przed wyjazdem do Polski pragnie za ciężką pracę taty rozliczyć się. Część plonów zboża zdecydował się przekazać mojej rodzinie. Powiedział wtedy, że pozostawił jakiś pakunek dla nas w domu mojej babci (matki mamy). Pożegnał się. Kolejny dzień to była niedziela. To była pierwsza niedziela adwentowa. Od strony Falkowicz pojawiły się radzieckie jednostki uzbrojone w dwa lub trzy czołgi, ciężkie i ręczne karabiny maszynowe. "Pochód sowiecki" do lasu zabezpieczało kilkanaście samochodów O godzinie 10 w domu były słyszalne strzały. To, co się wydarzyło, znam z relacji bezpośrednich świadków obławy. W noc poprzedzającą zasadzkę, partyzanci spali gdzieś w lesie, najprawdopodobniej w słomie. Około 10 zostali nagle zaatakowani. Jeden z żołnierzy, pseudonim "Szabla" (pochodził spod Nowogródka) szedł do miejsca, w którym grupa odpoczywała z wiadrem pełnym wody. Gdy zauważył otaczających Sowietów, rzucił wiadro na ziemię i pobiegł "swoją drogą", aby powiadomić dowódcę grupy Ragnera. Powiedział "Panie Komendancie otoczeni jesteśmy", na co dowódca odpowiedział "Jesteśmy sami, uciekajcie gdzie kto może". "Szabla" (przeżył, szczęśliwie uciekł) relacjonował, że po chwili zaczął uciekać, przebiegł "kawał" drogi. Zobaczył przed sobą leżącego Ragnera z wyciągniętą do przodu bronią. Pomyślałem wtedy, że to chyba pan Bóg zesłał na ratunek śnieg. Zrobiło się zupełnie biało. Obficie padający śnieg uratował mi życie, wspominał "Szabla". Inny uczestnik zdarzenia, Stanisław Brylewski (również przeżył), opowiadał później, że widział Ragnera uciekającego w śnieżycę, jak w pewnej chwili, dobiegł do łączniczki (pseudonim najprawdopodobniej Cyganka), Chwycił ją mocno za rękę i oboje zaczęli uciekać w kierunku odcinka lasu, który miejscowi nazywali "Kudra"(był to las między Cackami i Niecieczą). W tej części lasu, nie było Sowietów. Jeszcze inny uczestnik, Edek z Lidy wspominał, że gdy salwował się ucieczką, widział leżącego na ziemi Ragnera, mocno przysypanego puchem śniegu. Edek z Lidy również szczęśliwie się uratował. W oddziale służył Węgier, który podobnie jak dowódca Ragner, nosił okulary. On został zastrzelony na miejscu. Pani Maria jest przekonana, że Ragner przeżył obławę. Zastrzelonego Węgra wzięli za Ragnera - przekonuje rozmówczyni. I tak już pozostało. Wiem, że przeżył - potwierdza pani Maria. W latach powojennych bezpośredni świadkowie zdarzeń wspominali, że Ragner przeżył, przedostał się z łączniczką "Cyganką" do Francji. Ja jestem zdania, że dowódca IV Batalionu przeżył i lata powojenne mieszkał w Polsce zachodniej. Opowiem panu jeszcze o czymś ważnym, co potwierdza moje przypuszczenia. Ale to za chwilę.

Stanisław Tobota został zatrzymany. On chyba nie miał siły uciekać, mocno już wtedy przytył. Mój szwagier Bolek Łukaszewicz widział, jak już po wszystkim Sowieci mocno uderzali kolbami rannego Stanisława. Według mnie na miejscu zginął Stanisław Tabota, młodszy brat Ragnera Leon "Drzewica" Zajączkowski, Węgier oraz trzech lub czterech żołnierzy, których nie potrafię sobie przypomnieć. Później we wsi mówiono, że pomiędzy siedmioma poległymi było trzech żołnierzy sowieckich.

O godzinie 11 w kościele rozpoczęła się msza. Wszyscy myślami byliśmy w pobliżu lasu, gdzie otoczono naszych partyzantów. Moja mama z dziewczyną Stanisława Toboty - Marysią po kilku godzinach poszły na to miejsce. Znaleziono zakrwawioną chustkę, która Stanisław nosił tradycyjnie na szyj.

Żyjącego jeszcze Stanisława zawieziono do domu gospodarza w Zaborce Kolonia. Mama z Marysią tam chodziły, odwiedzały leżącego na ziemi. Nie rozpoznawał nikogo. Był pilnowany przez kilku Sowietów. Kiedy go przewożono do Bielicy, zmarł. Wrzucono zwłoki do pomieszczenia opuszczonego domu w Bielicy. Niektórzy mówili, że zwłoki Stanisława wrzucono do studni, znajdującej się na podwórku.
                                                                                  

Oszust

Wspomniałam, że podczas ostatniej wizyty Stanisława Toboty w moim domu, w przeddzień obławy, czyli 2 grudnia. Wspomniał wówczas, że u mojej babci pozostawił jakiś ważny "pakunek" dla nas. Po obławie w lesie, salwowaniu się przez partyzantów ucieczkami, do domu babci przyszedł żołnierz z IV Batalionu. Nazywał się Krywiec. Zaraz po wejściu powiedział, że przyszedł po pakunek, który pozostawił Stanisław dla moich rodziców. Zdecydowanie zażądał pakunku, babcia przeświadczona, że Krywiec działa w porozumieniu z osobami wtajemniczonymi, podała zapakowane pudełko. Oszust w ten sam dzień z kilkoma innymi partyzantami opuszczał tereny Ziemi Lidzkiej. Udał się do Polski. W czasie drogi do kraju, którą pokonywał w pociągu wraz z kompanami wypił dużo alkoholu, głośno śpiewali. Gdzieś po drodze wywiązała się sprzeczka, kłótnia i szarpanina.

Gdy pociąg przekroczył granicę, na jednej ze stacji kolejowych, pociąg dość długo oczekiwał na odjazd. Krywiec i chyba jeszcze jeden lub kilku z jego kompanów, opuścili wagon. Zostali zastrzeleni. O zdarzeniu opowiedziała pani Marii po latach - Nusia, lekarka, świadek zdarzenia.

Dowódca Czesław Zajączkowski Ragner w okresie powojennym przez długie lata się ukrywał?

Tak jak panu powiedziałam, jestem raczej przekonana, że Ragner przeżył. Muszę coś jeszcze opowiedzieć. W latach 70 tych przebywałam w uzdrowisku w Lądku Zdroju. Mieszkałam w pokoju z kilkoma innymi kuracjuszkami. Pewnego razu, gdy powracałam do domu zdrojowego, na stopniu stał mężczyzna w ciemnych okularach i mi się wnikliwie przyglądał. Gdy przez chwilę patrzeliśmy sobie w oczy, rozpoznałam w nim Czesława Zajączkowskiego Ragnera. Patrzył i jakby mówił "nigdy nie możesz się przyznać, że mnie znasz". Nie wiem, czy w ten sam, czy następny dzień, mężczyzna pojawił się w pokoju. Odwiedził jedną z kuracjuszek. Gdy opuściłam pokój, powiedział do znajomej głośno "Znam tą kobietę, Ona mieszkała tam, gdzie ludzie spali na piecach". Kiedy kolejny raz mężczyzna przyszedł do pokoju, przebywałam w pomieszczeniu sama. Po chwili milczenia, kiedy upewniłam się, że jesteśmy sami powiedziałam a raczej próbowałam utwierdzić gościa w przekonaniu, że nigdy nie przyznam się do tego, że wiem kim on jest. Mężczyzna wtedy w pośpiechu wspomniał, że przez okres powojenny wykonywał różne prace, aby przeżyć. Między innymi samodzielnie wykonywał swetry z wełny. Jeszcze inne zdarzenie potwierdziło moje przypuszczenia. W powojennych latach co jakiś czas my świadkowie tamtych zdarzeń spotykaliśmy się gdzieś w Polsce. Na jednym ze spotkań w Sopocie rozmawiałam z żołnierzem AK, partyzantem oddziału Ragnera. On mnie przekonywał, że dowódca Ragner przeżył obławę. Żył pod zmienionym imieniem i nazwiskiem gdzieś w zachodniej Polsce. Odniosłam wrażenie, że przez te lata utrzymywał z nim kontakt.

Po śmierci komendantów Czesława Zajączkowskiego "Ragnera", Jana Borysewicza "Krysi" i Anatola Urbanowicza "Lalusia" dowództwo nad oddziałem partyzanckim objął Ppor Anatol Radziwonik "Olech". Nowy dowódca oddziału również bardzo zaangażowany, zwalczał agenturę NKWD, walczył z aparatczykami, funkcjonariuszami, którzy notorycznie nadużywali swojej władzy i w nieludzki sposób traktowali miejscową ludność. W 1945 został skazany za udział w AK na karę pobytu w więzieniu NKWD, z którego uciekł w 1948. Wrócił w rodzinne strony i podjął się na własną rękę walki z sowieckimi przedstawicielami władzy. Wówczas stał się prawdziwym postrachem donosicieli i przedstawicieli władzy.

Wspomnień pani Marii Barut wysłuchał autor publikacji w dniu 18 V 2017.
Rysunek wykonał pan Darek z Chojny

Źródła: http://armiakrajowa-lagiernicy.pl/ppor-czeslaw-zajaczkowski-ps-ragner/ (dostęp: 18 V 2017), http://podziemiezbrojne.blox.pl/2008/03/8222Cziort-w-oczkach8221-czesc-1.html ( dostęp: 19 V 2017), Zygmunt Boradyn, Niemen Rzeka Niezgody, Warszawa 1999.


Kliknij i zapoznaj się z innymi publikacjami Andrzeja Krywalewicza
Autorem działu regionalno - historycznego w portalu chojna24.pl jest Andrzej Krywalewicz. Znasz ciekawe historie? Posiadasz ciekawe fotografie?
Zapraszamy do kontaktu: andrzejkrywalewicz@chojna24.pl lub tel. 793 069 999


Prześlij komentarz

Nowsza Starsza