Wrzesień 1945. W szesnaście dni od Lwowa do Wielgowa


Pani Władysława Grzybowska urodziła się 8 III 1935 roku. We wrześniu 1945 roku wraz z najbliższymi opuściła rodzinną wioskę oddaloną o kilka kilometrów od Lwowa. Pociąg zatrzymał się na stacji kolejowej w Szczecinie Zdunowie we wrześniu 1945. Od najmłodszych lat, marzeniem Pani Władysławy było, by zostać nauczycielem. Pierwszą prace rozpoczęła w wiejskiej szkole w Lubanowie. Ten czas wyjątkowo silnie zapadł w pamięci.

Szczecin Wielgowo.  Zdjęcie wykonane w 1968 roku.

Grzybowska Władysława. Urodziłam się 8 marca 1935 w Rzęśnie Polskiej. W wiosce mieszkała większość Polaków. W pobliskiej Rzęśnie Ruskiej było przeciwnie, Polacy stanowili mniejszość. Rodzeństwo? Mam całą kupę. Bronisław, wywieziony w czasie wojny do Niemiec. Później miały miejsce rozruchy w mieście, w którym przebywał, podpalali żydowskie domy, przebywał w pobliżu rozruchów. Spłonął w jednym  z budynków. Później kolejno przychodzili na świat: Genowefa, Tadeusz, ja, Józef, Aniela, Stasia. Nazywaliśmy się Wierzbiccy. Tata był szewcem. Mama zajmowała się domem. W wiosce większość domów została zbudowana z drewna, znajdowała się murowana szkoła, kościół, cmentarz. Droga do szkoły prowadziła koło stawu, na wzniesieniu siadywałam i przyglądałam się starszym w drodze do szkoły. Chętnie w tym miejscu śpiewałam piosenki. Z całą pewnością śpiewałam jedną z moich ulubionych piosenek: „Lwów miasto siedmiu pagórków, Lwów miasto marzeń i snów…”. 

Z rodzinnego albumu

Lwów miasto na siedmiu pagórkach

Do Lwowa od nas były z cztery kilometry. Droga do miasta prowadziła przez przedmieścia. Utkwiło mi w pamięci powiedzenie: „Batorówkę, Kleparów to cała szajka batiarów” Batiar, baciar, baciarz to miejscowy cwaniak, chuligan. Aby przejść drogę do śródmieścia miasta, człowiek pokonywał ulice dzielnic, na których wystawali lwowscy: ” ulicznicy-batiary". Zapamiętałam spacery z mamą do Lwowa. Mama napełniała kilkoma litrami mleka kankę. Na ramiona wiązała chustę, do której mocowała kankę. Sznurek nie nadaje się do noszenia, wcina się pod ciężarem w ciało. W koszu układała jajka, inne przetwory. Gościńcem szliśmy w kierunku miasta. Im dalej od wioski a bliżej Lwowa, zabudowania się zmieniały, domy mieszkalne były coraz wyższe, większe. W dużej kamienicy mieszkała kobieta z rodziną, płaciła przygotowanymi wcześniej pieniędzmi. Opuszczaliśmy bramę kamienicy, stąd dochodziłyśmy do rynku. Ludzie w różnych językach mówili. Byłam chorowitym dzieckiem. Pojawiła się ropa w uchu, gorączka, nie mogłam ustać o własnych siłach. Zawieźli mnie do felczera, później do lekarza w mieście, ustały bóle. Mieszkaliśmy w drewnianym domu. Jedno z pomieszczeń stanowiło zakład szewski, gdzie tata spędzał dużo czasu. Cieszył się uznaną opinią solidnego rzemieślnika. Niech pan sobie wyobrazi, że z pobliskich wiosek i ze Lwowa przyjeżdżali i zamawiali skórzane, dość pracochłonne obuwie, rzadziej oddawali do reparacji. Buty z cholewami, trzewiki, wszystko robił. Gdy myślę o dzieciństwie, to czuje ten zapach, słyszę turkot maszyny, serdeczne, głośne powitania klientów. A dla ludzi zawsze miał dobre słowo, pewnie dlatego tak był oblegany. Mama hodowała drób i miała jedną krówkę. Blisko stały budynki sąsiadów, oni podobnie do nas żyli. Blisko tory kolejowe, słychać było przejeżdżające pociągi. 

Moja mama

Gdzieś pomiędzy błotnistą drogą i lasem zatrzymał się pociąg. Kilka kobiet ratowało się ucieczką do lasu

Nie za dużo pamiętam z czasu, gdy wybuchła wojna. Miasto było mocno bombardowane przez faszystowskie samoloty. W domu zapanowała atmosfera strachu, zagrożenia. Przyznaje, że z tego czasu pozostał w pamięci strach rodziców, tułanie się po domu. Nadzieja rodziców, że nas to ominie. Później krótko po tym, jak wojna się zaczęła, przebywałam w ogródku. Gdzieś Niemcy pojawili się na naszej wiejskiej ulicy, stałam w ogrodzie, podeszłam do ogrodzenia, dostałam od Niemca czekoladę, to zapamiętałam. Później takie sceny przypominam sobie, co ludzie opowiadali o zniszczeniach wojennych, strachu. Nastał później czas sowiecki. Partyzanci wieczorami przychodzili do miejscowych, po jedzenie przychodzili. Mama radziła sobie, jak mogła. Nagotowała kapusty kiszonej, wojennego bigosu. Gdy zastukali do okien, posiłek przygotowany smakował. Gdy wojna się kończyła, gdzieś blisko torów, szłam drogą do lasu. Wydaje mi się, że obok była mama i starsza siostra. Gdzieś pomiędzy błotnistą drogą, lasem zatrzymał się pociąg. Mało szczegółów zapamiętałam, ludzie w wagonach stłoczeni, przerażeni. Gdzieś nagle okno uchylone, kobiety wyskoczyły, odważnie biegły po omacku błotnistą drogą w kierunku lasu. W oddaleniu przyglądałyśmy się zdarzeniu. Później krążyła ta opowieść o Żydówkach, które odważyły się uciec, nieprawdopodobnie ryzykując. Dorośli mówili, że pociągami wywozili Żydów ze Lwowa i okolic. Później, pomimo, że to czas wojny, gdzie przedmieścia miasta graniczyły z uprawianymi polami i wioskami, żyło się spokojnie. Tak to zapamiętałam jako kilkuletnie dziecko.

W moim rodzinnym albumie przetrwała fotografia wykonana przed wojną w rodzinnej Rzęśnie Polskiej koło Lwowa

Szesnaście dni i nocy w drodze

Gdy zakończyła się wojna, pojawił się nakaz, że wszyscy pojadą na zachód. Zorganizowali transporty, ewakuacja przebiegała dość sprawnie. Ustalono datę wyjazdu. Pociąg jechał od strony Lwowa. Na pobliski przystanek kolejowy Rzęsna swój dobytek, podobnie jak inni ludzie, transportowaliśmy furmanką. Pociąg składał się z wielu wagonów bydlęcych. Pomiędzy wagonami, dołączono kilka do przewozu bydła, w jednym z nich znalazła się nasza krowa. W naszym wagonie znalazło się miejsce dla czterech rodzin z dobytkiem. Pociąg nasz jechał przez szesnaście dni. Stał pociąg, ja wyszłam, lokomotywa i wagony odjechały. Stoję, płaczę. Sama pozostałam blisko torów. Stałam i płakałam. To było pole. Na szczęście, ktoś w wagonie szybko zauważył, że mnie brakuje. Tak głośno krzyczeli, że z wagonu do wagonu niespodziewanie szybko zaalarmowali maszynistę. Rodzice wspominali, że pociąg na szczęście pokonał krótki odcinek drogi. Maszynista pociąg zatrzymał, wiele osób wysiadało z wagonów, wzdłuż torów szli. Przez cały czas stałam w tym miejscu, blisko torów, odnaleźli. I znowu szczęśliwa podglądałam świat przez szpary w wagonie. Spaliśmy na drewnianej podłodze, bo nie było ławek. W czasie drogi świeże mleko piliśmy, mama dzieliła chlebem z zapasu. Dotarliśmy do dworca Szczecin Dąbie, tutaj cofnęli skład do oddalonego przedmieścia-Zdunowa. Tutaj opuściliśmy wagon, podobnie jak nasi krajanie, z krową przy naszym boku, poszliśmy szukać domu do zamieszkania.  W Wielgowie domy były opuszczone. Każdy szukał domu. Tata znalazł jednorodzinny dom w pobliżu drogi. Do domu przylegał kawał uprawianego pola i ogródek. 

Zdjęcie zostało wykonane 14 IX 1955 roku

Moja pierwsza praca w wiejskiej szkole w Lubanowie

Tutaj ukończyłam siedmioklasową szkołę. Tata podobnie jak w rodzinnej Rzęśnie Polskiej, zorganizował na parterze domu zakład szewski. Komunikacji miejskiej nie było. Do Dąbia dojeżdżaliśmy pociągiem. Ukończyłam naukę. Pragnęłam zostać nauczycielem. Pierwszą pracę otrzymałam w wiejskiej szkole w Lubanowie. Podjęłam pracę w połowie lat pięćdziesiątych. Zatłoczonym autobusem dojechałam do Gryfina. Tutaj był dłuższy postój, po czym pomału autobus wyruszył w dalszą drogę. Z jedną podręczną walizką opuściłam autobus. Zamieszkałam w domu jednorodzinnym, w umeblowanym pokoju z dużym oknem. Gospodyni nazywała się Judek. 


Z okresu pracy w Szkole Powszechnej w Lubanowie. Zdjęcia wykonane 26 V 1959 roku

Szkoła znajdowała się w poniemieckim dużym budynku. W odremontowanym budynku poniemieckiej szkoły, w pobliżu kościoła, prawdopodobnie w czasie wojny istniał szpital polowy. Uczyłam matematyki. Wszędzie żyłam dobrze z innymi ludźmi, bo nie lubiłam się kłócić. Dużo uczniów uczęszczało do szkoły. Założyłam kółko taneczne. Później zorganizowałam szkolną drużynę harcerską. Organizowałam kilkudniowe wycieczki w góry, w Karkonosze. To były bardzo udane wycieczki. Pociąg wieczorem odjeżdżał z przystanku kolejowego w Lubanowie do Gryfina. Tam oczekiwaliśmy na dalekobieżny pociąg do Jeleniej Góry, który przez długą noc jechał na południe. To były niezapomniane przeżycia. Szkolne koło taneczne występowało w wielu świetlicach Państwowych Gospodarstw Rolnych na terenie naszego powiatu i sąsiednich. Byliśmy bardzo dobrze przyjmowani, dla dzieci każdy występ to była prawdziwa przygoda. Zdarzało się, że z uwagi na odległość, musieliśmy pozostać na noc. Wówczas przygotowywano nam noclegi, wycieczki, posiłki. Atmosfera tych spotkań, kiedy poznawaliśmy ludzi i miejsca, była niespotykana. Poznaliśmy w ten sposób dużo pięknych miejsc. Do pobliskich gospodarstw udawaliśmy się pieszo, często po drodze zatrzymywały się furmanki, wozy dostawcze. Szczęśliwie zawsze o ustalonym czasie byliśmy na miejscu. W Lubanowie pracowałam do roku 1960. 

Zakończenie roku szkolnego 1956/57. Zdjęcie wykonano przed kościołem w Lubanowie (powiat Gryfino)

Grono nauczycielskie w Lubanowie
 
Drużyna harcerska w Lubanowie. Rok szkolny 1958/59

Epilog

Małżonka Wiktora Grzybowskiego poznałam w Lubanowie. Później wróciliśmy do Wielgowa, tutaj zamieszkaliśmy. Nadal przez długie lata pracowałam jako nauczyciel w miejscowej szkole podstawowej. Byłam inicjatorem, aby patronem szkoły zostały Orlęta Lwowskie. Starałam się podczas spotkań z dziećmi, przybliżyć historię młodych mieszkańców Lwowa, którzy wobec braku regularnych oddziałów Wojska Polskiego, w listopadzie 1918 roku ochotniczo walczyli z oddziałami wojsk ukraińskich. Opowiadałam o mieście zbudowanym na siedmiu pagórkach. Recytowałam piosenki i wiersze, które zapamiętałam dobrze z dzieciństwa. Dzieci początkowo myślały, że to opowieść o ptakach. Udało się.

Początek lat 60 tych Zabawy na śniegu, gdzieś w drodze do lasu w kierunku Babinka

Zjazd harcerski

Zdjęcia wykonane w latach 50 tych nad jeziorem w Lubanowie





Z czasów, gdy mieszkałam i pracowałam w wiejskiej szkole w Lubanowie


Wspomnień Pani Władysławy Grzybowskiej wysłuchał autor publikacji Andrzej Krywalewicz w Sierpniu 2021 roku. 

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszego artykułu nie może być powielana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny), włącznie z fotokopiowaniem oraz kopiowaniem przy użyciu wszelkich systemów bez pisemnej zgody autora.

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza