Pociąg zatrzymał się w Trzcińsku 12 IX 1945 roku



Zofia Solska z Piaseczna (Gmina Trzcińsko-Zdrój). Moje panieńskie nazwisko Kozak. Urodziłam się w 5 Lutego 1933 roku. Wieś rodzinna Opryłowce. Do pobliskiego Zbaraża pieszo należało przejść 10 kilometrów drogi, do Tarnopola 25 kilometrów. Przez wioskę przepływał potok Chodorówka, którego woda zasilała pobliskie stawy. Rodzice; mama Maria, tata Józef. Ludzie, mieszanina, różnicy „nie robiło” czy to był Polak, Ukrainiec. Żenili się, brali Ukrainkę, Polkę, to było zwyczajne. Dom, w którym się wychowałam, był zbudowany ze słomy, drewna i gliny.


Małżonek z mamą w Zbarażu. Dom znajdował się na ulicy Długiej

Moja mama urodzona w rodzinnej Opryłowce

Urodziła się 5 Grudnia 1906 roku. Pochodziła z rodziny wielodzietnej, na świat przyszła w rodzinie jako ostatnie dziecko. Narzeczony mamy, mój tata mieszkał w Opryłowce. Nastał czas żniw, mama wiązała snopy, narzeczony (czyli mój tata) pracował z kosą. Upał zrobił swoje, w przerwie pobiegł w kierunku potoku, rozgrzany zanurzył się w wodzie, dostał zapalenia płuc. W czasie kolejnych dwóch tygodni walczył z chorobą, nie udało się, umarł. Szybko okazało się, że mama jest w ciąży. Przyszłam na świat w 1933 roku. W tamtych czasach kobieta samotnie wychowująca dziecko to dramat. Gdy przyszłam na świat, mama zdecydowała, że zamieszka w domu brata Andrzeja i bratowej. Otrzymała pracę w pobliskim dworze jako służąca. Gdy w 1941 roku Niemcy zaatakowały ZSRR, tereny zostały przyłączone do Rzeszy. Niemcy wybierali ludzi do pracy przymusowej, po czym zorganizowanym transportem młodzi ludzie wyjeżdżali na zachodnie obszary faszystowskich Niemiec. W domu brata Andrzeja, gdzie otrzymaliśmy schronienie, pojawił się cywil. Wtedy zapadła decyzja, że mama została skierowana do pracy przymusowej. Ja wówczas miałam dziewięć lat, pozostałam pod opieką wujka i cioci. Mama została wywieziona blisko granicy ze Szwajcarią. Podjęła pracę w nie dużym gospodarstwie rolnym. Dzień swój rozpoczynała o 5 rano, pracowała przy krowach. W tej wiosce przebywali robotnicy przymusowi z Francji, Czech, obszaru Ukrainy. Blisko wioski, w której zamieszkała mama było widać wysokie Alpy, w jednej z sąsiednich wiosek przebywał pan Wysocki, który po wojnie zamieszkał również w Piasecznie. W 1946 roku wysiadła z pociągu w śląskim mieście, ponieważ tutaj osiedliła się siostra. Tęskniła za mną, poszukiwała jakichkolwiek informacji. Ludzie piszą listy, informacjami się wymieniają i w taki sposób mama przyjechała na Ziemię Szczecińską do Piaseczna.

Moja mama

Pamiątka ślubna Zofii Kozak i Stefana Solskiego 20 Kwiecień 1955. Piaseczno 23.

To nie byli obcy

Wojna, jej początek kojarzy mi się z wywózkami na Sybir. Najwięksi gospodarze, ich nazywali kułakami. Sanie podjeżdżały, ludzie ze skromnym dobytkiem eskortowani odjeżdżali na stacje kolejowe. Później banderowcy napadali, mordowali. My się chowaliśmy po piwnicach, nie daj boże, co to było. Dziewczyny, które miały po 15,16 lat nie ujrzałeś. Początkowo nocami, później w dzień jasny napadali. Kilka razy ewakuowaliśmy się do domu cioci i tam w piwnicy nocowaliśmy. Oni nie chodzili pojedynczo, a skąd. Zawsze w grupie, nawet dziewięciu osobowych, po cywilnemu byli ubrani. To nie byli obcy, przecież oni dużo wiedzieli; gdzie kto się chowa, ukrywa, gdzie co jest. W tym czasie sąsiadkę Ukrainkę zapamiętałam, zamordowali. Napadali, zabierali z domów. Nas w domu nie było, ukrywaliśmy się. Oni swobodnie do domu się dostali, zabrali trzy worki wełny, której potrzebowali na swetry. Sąsiadka była Ukrainką, czuła się dość pewnie, gdy pojawili się w wiosce banderowcy, my wtedy, jak wspominałam, ukrywaliśmy się w innej bezpieczniejszej wiosce, w domu cioci. Później sąsiadka Ukrainka głośno opowiadała, że z wielu domów zarekwirowali to, co dla nich było wartościowe, wymieniła również worki z wełną. Pojawili się w ponownie, skierowali prosto do domu tej sąsiadki, zabili kobietę. Pewnie za dużo powiedziała. Mojego stryjka, brata taty zamordowali. W pobliskiej wiosce zapanowała malaria, sołtys, który pochodził z tej wioski, zastukał do drzwi naszego domu. Poprosił o pomoc stryjka, to dotyczyło pomocy specjalistycznej, doradzenia albo pomocy na miejscu. Do rozmowy włączył się sołtys Opryłówki, trudno jest mi powiedzieć, czy on wcześniej odwiedził stryjka i przebywał w naszym gospodarstwie, czy przyszedł, bo ktoś jego zawołał. Ja jak dzisiaj widzę, jak stryjek i dwaj mężczyźni oddalają się na furmance w kierunku sąsiedniej wioski, gdzie zapanowała malaria. Po drodze pojawili się nagle przed nimi dwóch, trzech mężczyzn, zdecydowanie i szybko chwycili i obezwładnili mężczyzn, ręce drutem kolącym związali. Stryjek, sołtysi przepadli, słuch o nich zaginął. Nikt nie wiedział, gdzie i co. A co z dziećmi robili… Pomimo że miałam wtedy skończone ponad 10 lat, zapamiętałam te zdarzenia jak przez mgłę, wyrywkowo.


Fotografie powojenne wykonane w rodzinnej wiosce Opryłowce, gdy opuściliśmy wieś. Na zdjęciach znajdują się kuzyni, znajomi, którzy tam pozostali po 1945.


Lokomotywa często się zatrzymywała

Gdy wojna się skończyła, Polacy, którzy decydowali się na opuszczenie rodzinnej ziemi, zostali zobowiązani do wypełnienia kart. Przyszedł dzień, że z zapakowanym dobytkiem, zwierzętami szliśmy, jechaliśmy w kierunku stacji w Zbarażu. Dużo nas opuszczało Opryłowce. Tutaj rozpoczęła się nasza droga. Siedem długich tygodni w wagonach dla zwierząt jechaliśmy gdzieś w nieznane. Transport, „myśmy” mieli wagon kryty, ale w składzie były dołączone wagony nie kryte, bez dachu, nazywane „Lory”. Tam dopiero biedę mieli, jak deszcz padał, to dzieci pod balią ponakrywane siedzieli i bydło mokre, nie daj boże. Im dłużej pociąg jechał, to ludzie coraz lepiej porozumiewali się z maszynistą. Gdy widział duże pola i kupki zboża, zatrzymywał się, szarańcza jak rzuciła się na pole, to tylko odczekać i „gołe pole”. Wszystko zabrali, no bo czym było karmić zwierzęta w transporcie? A to chcą zjeść, wody chociaż trochę, aby napoić. Lokomotywa często się zatrzymywała, miejsca to były różne, duże dworce kolejowe, w polu, w lesie, za dużym mostem, który był przeprawą nad szeroką rzeką i bagnami. Pociąg prawdopodobnie jechał przez Śląsk. Wrocław. Po drodze, w czasie postojów część decydowała się opuścić wagony, szukać domów do zamieszkania. Tutaj z mojej rodziny również zdecydowało się w kilku pozostać. Trudno tak naprawdę powiedzieć, co decydowało o tym, że jedni wysiadali, natomiast wielu było niezdecydowanych, odwlekali tę decyzję, jechali dalej. Skład naszych wagonów zatrzymał się w Kostrzynie. Panie my tutaj z dobry tydzień przebywaliśmy na dworcu, w wagonach. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tutaj postój pociągu tak się wydłużył. W dzień wyruszaliśmy do miasta. Im dłużej przebywaliśmy tutaj, to każdego dnia coraz dalej oddalaliśmy się od dworca. Im dalej to zapamiętane obrazy są coraz bardziej ponure, budynki poniszczone, zwłoki nieżywych ludzi; dzieci i dorosłych. Trzy razy ogłaszano wyjazd naszego pociągu, już było blisko odjazdu, gdy nagle okazywało się, że jednak nie odjedziemy. Za trzecim razem, po tygodniowym postoju odjechaliśmy. Z Kostrzyna wyruszyliśmy w drogę, w kierunku morza mówili. Gdzieś po drodze zatrzymywał się na małej kolejowej stacji lub w lesie, w pobliżu wioski, miasteczka. Ci, którzy wraz z dobytkiem opuścili wagony, poszli przed siebie, pociąg przez cały czas stał, maszynista opuścił lokomotywę, stanął w miejsce, gdzie była dobra widoczność, krzyczał coś do opuszczających pociąg, machał czapką na pożegnanie, życzył szczęścia. Pomału odchodzili pieszo w kierunku zabudowań, droga polna prowadziła przez pole, dochodziła do krawędzi lasu, tutaj stawali się coraz mniej widoczni. Co jakiś czas ktoś z pieszych, odwrócił się w naszym kierunku, pomachał, popatrzył na lokomotywę i dołączone drewniane wagony, po czym odwracał się w kierunku lasu i szedł przed siebie. Dobrze zapamiętałam ten postój. Opuściłam wagon, podobnie jak dużo innych osób. Za moimi plecami znajdowały się wagony, po prawej stronie na wzniesieniu stał maszynista, który podobnie jak ja przyglądał się odchodzącym w kierunku lasu. Po lewej stronie łąka wzdłuż torów a w oddali las. Nagle zawracają, już nie idą, a biegną w kierunku pociągu. Zwierzęta wycofują, jak kto umie, zręcznie lub mniej zręcznie zapanowuje nad zdezorientowanymi zwierzętami. Do głowy przychodzi mi jedno, że coś się stało, gdy grupa weszła do lasu. Okazało się, że w lesie „rzeźnia”; martwi cywile, trudno było jednoznacznie powiedzieć czy to byli Niemcy, czy Repatrianci. Rozrzucone martwe ciała na polnej drodze i blisko drzew wzdłuż polnej drogi. Słychać było piski, tak piszczało, jakby dzieci płakały, nikt z tej grupy nie odważył się wejść głębiej w las. Do tych samych wagonów załadowali zwierzęta, dobytek i siebie. Opowiadali, dzielili się swoim strachem, a niepokój udzielił się szybko innym. Na złość maszynista oczekiwał na sygnał, że może odjechać, poddenerwowani, wystraszeni, zawrócili z lasu, obawiali się, że nagle z lasu wyjdą uzbrojeni, agresywni, zdziczali ludzie. Maszynista, czterech żołnierzy odpowiedzialnych za transport pociągu na ziemie zachodnie, dzieci i dorośli, którzy opuścili wagony i przyglądali się grupie podążającej w kierunku lasu i odległych zabudowań, gdy ujrzeli przerażone miny i spojrzenia tych, którzy nagle zawrócili i gdy jeszcze usłyszeli ponure opisy o makabrycznie pomordowanych ludziach i głosach dziecięcych, wręcz piskach, w pośpiechu wsiadali do wagonów i lokomotywy. Nikt z lasu nie wyszedł, nie było słychać serii wystrzałów. W końcu pociąg odjechał. Co tam się stało, nigdy się tego nie dowiedziałam.

Pani Zofia z koleżankami. Zdjęcia wykonane w Piasecznie


Pociąg zatrzymał się na stacji w Trzcińsku 12 września 1945 roku

Krowy, konie, co zabraliśmy z sobą, jak opuściliśmy wagony w Trzcińsku, czuliśmy się jak pijaki, my i zwierzęta, siedem tygodni w drodze swoje zrobiło. Jak pokazują ten film „Sami swoi”, to tak rzeczywiście było. Przez całą drogę skład konwojowało trzech Rusków i jeden Polak. - Jeden z nich powiedział, że dalej już pociąg nie pojedzie.
- To byli Pani Zosiu umundurowani żołnierze?
- Tak. Trzech Rusków i jeden Polak, ubrani w polowe wojskowe mundury.
- W każdym wagonie przebywało kilku żołnierzy odpowiedzialnych za bezpieczny transport?
- A skąd. Ta czwórka odpowiadała za cały skład pociągu.
Za nasze bezpieczeństwo i zorganizowanie transportu do pobliskich wiosek odpowiadała grupka żołnierzy naszych polskich żołnierzy. W mundurach polowych nas powitali gorącą grochówką, kierowali do podstawionych blisko dworca wozów drewnianych, zaprzęgów konnych. Trzcińsko nie było zniszczone, robiło dobre wrażenie gospodarnego zadbanego miasteczka.
Przyjechaliśmy do Piaseczna, chyba ze dwadzieścia rodzin tutaj przyjechało. W wiosce Niemców jeszcze „było pełno”; kobiet z dziećmi i starców. Obowiązywała zasada, kto pierwszy wbiegnie i zajmie gospodarstwo, to już jest jego. Początkowo zamieszkaliśmy na kolonii, pięć rodzin w jednej chałupie, bo każdy się po prostu bał, że będzie zmuszony powrócić na wschód, bo nie ma gdzie zamieszkać. Z nami dojechali do wioski ci trzej żołnierze ruscy i jeden Polak. Ci sami, którzy z nami od Stanisławowa, dzień po dniu, tydzień po tygodniu pokonali drogę na szynach, w wagonach bydlęcych. Później pomału, pomału unormowało się to nasze życie.

Mój ukochany brat Władziu-Władysław urodzony po wojnie. Zdjęcie wykonane w Piasecznie


To właśnie Marian Zwoliński utrwalił historię zamordowanego Polaka

Niemcy to same były wdowy, kobiety, dzieci, kilku starych po 70 ce i 80 ce. Oni później za Odrę i Łabę wyjechali. Jeszcze z nami tu mieszkali „trochu”. Oni tacy w porządku byli. Kościół ładny, nie można powiedzieć, aby był zniszczony. Chętnie przychodzili do kościoła. Nabożeństwa odbywały się raz w miesiącu, ksiądz z Trzcińska przyjeżdżał. Ludzie, którzy przyjechali ze wschodu i z robót przymusowych z Rzeszy, pojęcia nie mieli o zamordowanym Polaku, który spoczywał na pobliskiej górce. To musiało czasu upłynąć, historię opowiedział Marian Zwoliński, on w czasie wojny został tutaj przywieziony jako niewolnik robotnik z Polski. Prawdopodobnie byli kolegami z zamordowanym Polakiem. On tutaj pracował, był zatrudniony u gospodarza, ten dom stoi do dzisiaj blisko przystanku PKS. Mieszkał w gospodarczym budynku, zapoznał się z Niemką, spotykał się potajemnie w tym swoim pokoju. Miał dużo szczęścia, w tamtych czasach tak ryzykować, że jego nie zabili, to nie chce się wierzyć. Z tą kobietą, z którą się spotykał, później się ożenił. Zamieszkali w Dębnie. Taka fajna kobietka z tej Niemki była, trzy dziewczynki przyszły na świat. W pierwszych latach mieszkali w Piasecznie, później wyjechali do Dębna. Dzieci pożenili, ona nie mówiła, że jest Niemką, czuła się Polką. Później się chyba rozstali, ale to już po latach. To właśnie Marian Zwoliński utrwalił historię zamordowanego Polaka. Kołchoz powstał. Mój mąż był brygadzistą.



Gdy zaangażowałam się w organizacji paramilitarnej-Służbie Polsce


Z mojego rodzinnego albumu powojenne fotografie wykonane w Piasecznie

Zamordowany bestialsko Polak

Do szkoły, gdy chodziłam, to przed Wszystkimi Świętymi z nauczycielką odwiedzaliśmy grób zamordowanego w Piasecznie Polaka. „Całą szkołą” w ten dzień udawaliśmy się pieszo na górkę. Cała góra porośnięta była barwinkiem. Już na wzniesieniu, blisko grobu grabie mocno chwyciłam, krzyż ziemią uformowałam, ziemia nagle na uformowanym krzyżu zaczęła drgać, ruszać się. To tak wyglądało, jakbym węża rozbudziła. Uczniowie naszej wiejskiej szkoły i nauczycielka, która patrzyła na to dziwne zjawisko, po czym powiedziała – Pierwszy raz coś takiego widzę, jak żyję. Dużo dzieci stało blisko nauczycielki, bali się i przerażeni uciekali z tego miejsca, inni pojedynczo opuszczali górkę. Wielokrotnie później odwiedzaliśmy miejsce, gdzie znajdowały się groby. Poskubaliśmy trawę, chwasty, oczyściliśmy i wracaliśmy do wioski. Nauczycielka nazywała się Szczepańska Bronisława. Przyjechaliśmy do Piaseczna w 1945 roku. Prawdopodobnie tego Polaka „ciągali” po ulicy wybrukowanej kamieniami. W czasie wojny nie mogli Polacy z Niemkami się spotykać. Młodzi byli, zapoznali się, spotykać zaczęli. Co się z Niemką stało, nie wiem. Jego zabili, zamordowali, bo to nie było takie zwykłe zabicie. A ona prawdopodobnie przyglądała się tej zbrodni, a może później wysłuchała, w jaki sposób jego zamordowali, nie wytrzymała, coś sobie zrobiła, otruła się? Ja tego dokładnie nie wiem. Pochowali młodą dziewczynę na tym samym wzniesieniu. Kilkanaście lat po wojnie dokonano ekshumacji. W jakiej kolejności, czy ona pierwsza została ekshumowana, czy zamordowany mężczyzna, nie umiem odpowiedzieć. Groby usypane były ziemią, trawa porosła i ten barwinek, który opanował górkę. Brat zapamiętał, jak po Niemkę przyjechali. W wiosce się szum zrobił, że Niemcy przyjechali, są na górce. Całe zbiegowisko utworzyło się na drodze do Gogolic, dużo dzieci, starzy się przyglądali. Brat widział, jak nieśli na noszach do samochodu.

Odwiedziny

Przy bramie naszego gospodarstwa pochowani zostali w roku 1945 troje dzieci, matka i ojciec. Ogród orałam końmi, zatrzymałam się, wyczułam przeszkodę, po chwili kontynuowałam przerzucanie pługiem ziemi, ujrzałam ludzką czaszkę. Cofnęłam się, podniosłam z ziemi, przyglądałam. Mój mąż nieboszczyk jeszcze żył, to on po chwili powiedział: - To dziecka czaszka jest. Zagrzebałam głęboko w tym miejscu, gdzie wyorałam. Później, gdy Niemcy, co tutaj do końca wojny mieszkali, nas odwiedzili, zapytałam, czy coś wiedzą. Oni milczeli, milczeli, patrzyli się na siebie, po czym Niemiec tak mniej więcej powiedział: - Teraz to już możemy chyba powiedzieć. Cała rodzina została zamordowana przez rosyjskich żołnierzy. Tutaj zostali pochowani, w tym miejscu, i tak zostało, tak zostało.

Moja Rodzina

Stefan Solski pochodził ze Zbaraża. My tutaj jako dzieci przyjechaliśmy. On miał 14 lat, a ja 13. Poznaliśmy się, pożeniliśmy 20 Kwietnia 1955 roku. Na świat przyszły nasze ukochane dzieci; Ryszard, Krystyna, Halina (nie żyje), Zenek, Stanisław. Lata mijały, pojawiły się ukochane wnuki - piętnaścioro wnuków, prawnuki - trzynastu ukochanych prawnuków i szczęśliwie nadszedł czas na kolejne pokolenie - jedna praprawnuczka. Mój małżonek zmarł w 2004 roku.

Dwukrotnie odwiedziłam po wojnie rodzinne Opryłowce.

 
Wspomnień Pani Zofii Solskiej wysłuchał autor publikacji Andrzej Krywalewicz w Czerwcu 2022 roku.

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszego artykułu nie może być powielana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny), włącznie z fotokopiowaniem oraz kopiowaniem przy użyciu wszelkich systemów bez pisemnej zgody autora.

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza