Gniazdo na Baszcie Bocianiej pozostało puste.....

Dziadek Konstanty Małachowski i Babcia Ewa (po prawej stronie dziadka) z siostrami: Anastazją, Olgą i Weroniką

Nazywam się Regina Bylewska. Urodziłam się 4 marca 1946 roku.  Moi rodzice przyjechali do Chojny z miasta Słonim, które znajduje się obecnie na terenie Białorusi. Rodzice często wspominali rodzinne miasto, opowieści dobrze zapamiętałam. W mieście żyło dużo Tatarów, Żydów, Białorusinów, Rosjan, najwięcej mieszkało Polaków. Dla mnie ojczyste ziemie rodziców są bardzo ważne, ponieważ poprzez rozmowy z najbliższymi zżyłam się z tamtymi terenami, dużo oglądam i czytam o tych miejscach. Drugim co do ważności miejscem jest dla mnie Chojna i jej okolice. Przyjechaliśmy ostatnim transportem, jaki wyjeżdżał z tamtych terenów. Byłam kilkutygodniowym dzieckiem. Rodzice Anna i Józef. Siostra Krystyna urodzona w 1940 roku. Tata pochodził z oddalonej o około 40 kilometrów Różanej. Rodzice taty, moi dziadkowie: Bronisława, Leonard. Dziadek był leśnikiem. Rodzice poznali się przed wojną w hurtowni nabiału, gdzie oboje pracowali, której właścicielem pan Czapski, tytułowany przez miejscowych jako hrabia. To była jak na tamte czasy bardzo duża hurtownia, z której produkty dostarczano do wielu miejsc Polski. W wagonach kolejowych duże ilości nabiału transportowane były między innymi do Warszawy. Dziadkowie ze strony mamy: Ewa i Konstanty Małachowscy. Dziadek zmobilizowany został do służby w Armii w 1915. Moja mama urodziła się w 1916. Dziadek zginął na froncie wojennym. Babcia wyszła po raz drugi za mąż. Mama chodziła do Szkoły Sióstr Niepokalanek, którą ukończyła. Z tego okresu zachowały się świadectwa szkolne, dawne fotografie, między innymi fotografia z dedykacją od wychowawczyni klasy Klary Szlażanki.


Moja fotografia wykonana w roku 1966

Okupacja

17 września 1939 roku do magazynu, w którym pracowali rodzice przyszli Rosjanie, zaczęli produkty i maszyny rozgrabiać. Mama wspominała, że początkowo pracownicy byli w strachu, przerażeni, jak się rozliczą. Później to wszystko się rozleciało. Okupacja. Przychodzili Rosjanie, przychodzili Niemcy, miasto było okupowane przez kogoś. W połowie 1941 roku miasto zostało zdobyte przez Wehrmacht. Niemcy utworzyli w mieście getto i szybko przeprowadzili ewakuację ludności żydowskiej do ogrodzonego drutem kolczastym obszaru miasta. W tym początkowym okresie istnienia getta w mieście miały miejsce masowe egzekucje ludności żydowskiej. W okresie PRL do naszego domu przyszedł milicjant, przeprowadził wywiad z rodzicami. Poszukiwał informacji o istnieniu getta w Słonimie. Okazało się, że okoliczności powstania, istnienia i buntu w getcie w mieście były w tym okresie badane przez historyków. Rodzice nie wiele wiedzieli, ponieważ mieszkali w innej części miasta, znacznie oddalonej. Życie w okupowanym mieście było uciążliwe i trudne; godzina policyjna, łapanki, powszechne zakazy uniemożliwiały normalne życie. Wiedzieli niewiele. Co przetrwało w pamięci rodziców, tym się podzielili. Słonim został odbity przez Sowietów w 1944 roku. 

Dziadek Leonard. Powyżej od lewej strony brat mojego taty Czesław z siostrami: Anną i Marianną

Po 1945 roku. Pociąg zatrzymał się w Godkowie

Ludność polska opuszczała rodzinne ziemie. Kto zdecydował się pozostać, musiał przyjąć obywatelstwo radzieckie. Warto w tym miejscu wspomnieć, że w drogę w nieznane wyruszyliśmy ostatnim zorganizowanym transportem. Przetrwał w rodzinnym archiwum dokument zaświadczający, że pociąg dojechał do Pionek koło Radomia. Tutaj organizowano kolejne transporty na ziemie tak zwane „odzyskane”. Moja rodzina odjechała w kierunku zachodnim. Pociąg, w którym spędziliśmy kolejne dni tułaczki, zatrzymał się w Godkowie w 1946 roku. Przyjechaliśmy z całym dobytkiem. Były i konie i krowy. Z Godkowa wyruszyli szukać domów do zamieszkania. Rodzice postanowili się osiedlić w Chojnie, a ponieważ miasto miało charakter rolniczy za Niemców, przetrwało bardzo dużo zabudowań gospodarczych, gdzie można było trzymać zwierzęta. Po wojnie to prawie wszyscy przybyli osadnicy hodowali zwierzęta. Ci, którzy przyjechali najwcześniej w 1945 roku, pozajmowali ocalałe domy, kolejni osadnicy, którzy zdecydowali się tutaj pozostać i zamieszkać zajmowali zabudowania mniej lub bardziej zniszczone. To był cały czas okres działań szabrowników, którzy z chęci zdobycia łupów i szybkiego wzbogacenia się na poniemieckim mieniu rozkradali i dewastowali opuszczone budynki. 

Mama w rodzinnym Słonimie w 1938 roku

Dom na Browarnej

Zamieszkaliśmy początkowo w małym domu na ulicy Różanej. Z uwagi na złe warunki i ciasnotę po miesiącu przeprowadziliśmy się do opustoszałego domu na ulicy Browarnej. Okna, drzwi były zniszczone, powyrywane. Z siostrą byłyśmy dziećmi, co uniemożliwiało podjęcie przez mamę pracy zarobkowej. Tata zatrudnił się jako pracownik fizyczny w Miejskim Zarządzie Zieleni w Chojnie. Pracował przy odgruzowaniu miasta. W 1946 roku podjął pracę w charakterze referenta finansowego w utworzonej Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Chojnie. Rodzice wspominali, że gdy przyjechali do Chojny, na ulicy Wojska Polskiego mieszkało kilka rodzin niemieckich. Nikt właściwie wtedy nie przywiązywał do tego już znaczenia, każdy walczył o przetrwanie. Nie było wody w kranach. Z wodą było tragicznie. W domach przetrwały armatury sanitarne i kuchenne, jednak upłynęło jeszcze dużo czasu, zanim woda popłynęła z kranów. W mieście znajdowało się kilka pomp ulicznych. Zapamiętałam, że gdy byłam kilkuletnim dzieckiem, wodę noszono w wiadrach. Do prania, ugotowania, umycia, woda była niezbędna. Mieliśmy szczęście, bo mieszkaliśmy nad rzeką. Moje dzieciństwo jest związane z Rurzycą. Zimą rzeka zamarzała pięknie i stanowiła dla dzieci miejsce wyjątkowe. Zimą ślizgaliśmy się na rzece, latem pływaliśmy. Z całą stanowczością mogę powiedzieć, że woda w rzece była „czyściusieńka”. Pływały w wodzie ryby, żyły małże. Pod mostem, który znajduje się blisko torów kolejowych, skupiska małż były widoczne przez przejrzystą wodę. Samotny, stary platan rósł dumnie po drugiej stronie rzeki, wyróżniał się. Nikt drzewa nie niszczył, nie ruszał. W miejscu, gdzie dawniej stał młyn i przetrwały bariery spiętrzające wodę przybyli jako jedni z pierwszych do miasta zapamiętali na jednym z drzew wisielca, mężczyznę, samobójcę w długim czarnym prochowcu, który był najprawdopodobniej Niemcem. My akurat wisielca nie widzieliśmy, sznur na drzewie przetrwał kilka powojennych lat. Drzewo rośnie do dziś.

Mama z siostrą Krysią na rękach. Fotografia z 1941 roku

Pamiątkowa fotografia z z lat szkolnych mamy z dedykacją od wychowawczyni klasy  Klary Szlażanki

Baszta Bociania

Para bocianów upatrzyła sobie basztę Bocianią, która stoi blisko klasztoru augustianów. Przylatujące co roku bociany zwiastowały nadejście wiosny. My młodzi z nieprzemijającym zainteresowaniem obserwowaliśmy ich życie, poznawaliśmy obyczaje i zwyczaje ptaków. Co roku zastanawialiśmy się, czy powróciła ta sama para bocianów. Gdy później wykonywano prace remontowe na baszcie, gniazdo zrzucono, przeżywaliśmy na swój sposób, że bociany ominą basztę. Bociany nie powróciły w tym miejscu już gniazda.

Moja pamięć sięga gdzieś od 1949 roku, gdy ukończyłam trzeci lub czwarty rok życia, może trochę wcześniej. To, co pamiętam, gruzy, unieruchomione czołgi, to dzięki temu, że chodziłam z mamą regularnie na rynek. Trzy czołgi na ulicy Mieszka I stały. Jak długo, nie potrafię powiedzieć, kiedy zostały uprzątnięte. One stały tak mniej więcej na skrzyżowaniu ulicy Mieszka I i Różanej. Dwa razy w tygodniu, we wtorki i piątki odbywał się rynek koło zniszczonego ratusza. To tutaj istniała jedyna możliwość, aby nabyć nabiał, mięso, pieczywo, ponieważ sklepów nie było, powstały później. Pierwszy kiosk ze słodyczami stanął na dzisiejszym parkingu Restauracji Piastowskiej, dosłownie naprzeciwko drzwi do budynku urzędu miasta zbudowanego z czerwonej cegły. To był drewniany kiosk, tam były wspaniałe słodycze, tam wiecznie były kolejki. Po drugiej stronie alejki, ulicy Prusa powstał pierwszy kiosk z gazetami. Państwo Pyrkowie prowadzili, bardzo długo prowadzili kiosk. Później zostało uruchomione kino w przedwojennym budynku. Zapamiętałam niedzielne poranki dla dzieci. W tym czasie powstały w mieście pierwsze sklepy.

Zaświadczenie na prawo do ewakuacji do Polski

Ewakuacyjny arkusz, który otrzymaliśmy przed drogą w nieznane

Gruz pomału uprzątano. Myśmy się wychowali i wzrastaliśmy w tym rumowisku gruzu, metalu, żelastwa. Zapamiętałam dość dokładnie tę część zniszczonego miasta, utkwiła mi w pamięci zachowana ściana budynku, na której zachował się kolorowy herb Chojny. Akurat ta jedna ściana nie runęła. Najprawdopodobniej dzięki temu, że herb był barwny, zapamiętałam ocalałą ścianę budynku w pobliżu dzisiejszego placu Konstytucji 3 maja i ulicy Władysława Jagiełły. Gdzieś zachowała się stara, powojenna fotografia z zachowaną ścianą i herbem pośród gruzów. Niestety dziś już nie pamiętam, gdzie widziałam to zdjęcie. Chodziłam do Przedszkola. W którym roku powstało na ulicy Kościuszki, przy samym parku, nie odpowiem. Z całą pewnością istniało już w 1949, ponieważ w tym roku rozpoczęłam uczęszczać do Przedszkola. Ludzi w mieście w latach czterdziestych mogło mieszkać „z dwa tysiące”, nie więcej. Bardzo długo po wojnie miasta nie rozbudowywano. Pierwsze budynki mieszkalne to chyba zostały zbudowane na ulicy Chrobrego, te dwa budynki chyba jako pierwsze powstały. Cegły wywożono do Warszawy, bardzo dużo ludzi przy odgruzowywaniu i załadunku cegieł pracowało. Po odgruzowywaniu powstawały duże puste place. Pociągi jeździły do Szczecina. Lokomotywy na węgiel i kilka wagonów. Lokomotywy po drodze zużywały zapasy wody. Wodę uzupełniano na dworcu w Chojnie. W miejscu, gdzie do dziś przetrwał żuraw kolejowy, przy końcu peronu znajdowała się rura, którą uzupełniano wodę. Gruzy, zniszczenia były takie naturalne, że gdy się do Szczecina pojechało, tam podobnie wyglądało miasto, to wydawało mi się, że tak musi być w każdym mieście, to było dla małych i większych dzieci bardzo naturalne. Zabawy na gruzach były wspaniałe, wygrzebywało się spod cegieł, betonu różne ciekawostki. Ci, którzy pracowali przy oczyszczaniu, ruin znajdowali wiele śladów po wcześniejszym życiu i różne znaleziska. Aż do piwnic było penetrowane wszystko. Przeważająca ilość mieszkańców hodowała zwierzęta. Wzdłuż rzeki ludzie ścinali pokrzywy, nie było chwastów, brzegi rzeki wyglądały inaczej niż w tej chwili. Tam, gdzie był chlewik, zabudowania gospodarcze, tam ludzie trzymali zwierzęta hodowlane, czyli trzodę chlewną, bydło, króliki, drób.

Za mną wiadukt kolejowy nad rzeką Rurzyca


Przedszkole w Chojnie (za naszymi plecami). Rok 1950 skwer na skrzyżowaniu ulic: Kościuszki i Jagiellońskiej

Miejski Pastuch

Wspominałam, że Chojna przez długi okres zachowało charakter rolniczy. Wielu mieszkańców miasta hodowało krowy. Na terenie miasta nie było możliwości wypasu zwierząt. Sytuacja wymusiła, aby krowy wyprowadzać poza miasto. Znalazł się mężczyzna, który wypasał krowy na pastwisko. Opłacany był przez właścicieli krów. Ulicą Łużycką, Bałtycką, Odrzańską doganiano do tego olbrzymiego stada kolejne zwierzęta. Do pastwiska dochodziło ponad sto krów. Krowy od wiosny do jesieni wypasane były na łąkach za lotniskiem. W tym lesie rosło bardzo dużo poziomek, które chętnie zbieraliśmy. Wieczorem przyganiał, każdy zabierał swoje zwierzę. Należało pomagać pastuchowi, wyznaczano ludzi do pomocy. W mieście przede wszystkim były furmanki, wozy drewniane. Bardzo dużo ludzi przyjeżdżało do magazynów Gminnej Spółdzielni. Ruch był duży. Gdy przychodziły sianokosy, przez miasto przemieszczały się sznury furmanek z sianem i zbożem. Przez długi, długi okres Chojna była miastem rolniczym. Zapamiętałam z dzieciństwa, że przez krótki okres, wąskie tory zostały ułożone od terenu dworca do części miasta za murem. Odzyskiwane cegły z okolic kościoła św. Trójcy i pobliskich uliczek były układane do małych wagonów, po czym na wąskim torze, po czym ręcznie pchano wagony w kierunku dworca. Wydaje mi się, że tory zostały ułożone tymczasowo wzdłuż ulicy Dworcowej pośrodku drogi. Krótki odcinek torów i najprawdopodobniej kilkanaście wagonów przypominało kolej wąskotorową cegielni, których po wojnie sporo funkcjonowało. Dworzec, stacja to był drewniany barak, po którego środku stał piecyk, tak zwana koza, dzięki temu pomieszczenie było ogrzewane. W budynku było ciepło. Wewnątrz znajdowała się kasa kolejowa. Nie przypominam sobie śladów starego, przedwojennego dworca. Barak dworcowy stał mniej więcej w miejscu, gdzie dziś stoi bar. Blisko kościoła Świętej Trójcy, stał przedwojenny budynek domu handlowego. Po wojnie w budynku istniała szkoła, później budynek do czasów rozbiórki pełnił funkcje handlowe. Na rozdrożu brukowanych dróg przetrwało po wojnie kilka grobów żołnierzy, którzy zginęli w walkach o miasto.

Z siostrą Krysią spacer wzdłuż zabytkowych murów miejskich (odcinek od ulicy Bałtyckiej do ulicy Szkolnej)

Na tle starych drzew w pobliżu wioski Graniczna

Zmarł ważny pan

Najbardziej zapamiętałam okres wczesnego dzieciństwa, do pierwszej lub drugiej klasy. Później to już tak było zwyczajnie. Z czasów dzieciństwa przypominam sobie, pewne zdarzenia, bo dzieci pamiętają albo bardzo dobre rzeczy, albo bardzo złe, lub takie, które wryją się w pamięć, a małe dzieci są bardzo dobrymi obserwatorami. Gdy byłam starsza, rozmawiałam z mamą, wspominałam zapamiętane z dzieciństwa historie, mama wówczas zastanawiała się, jak małe dziecko może pamiętać takie szczegóły? Zapamiętałam coś, co przykuwało uwagę albo przerażało. Bardzo mi się wryły w pamięć dwa zdarzenia z dzieciństwa. Pierwszy taki moment, to moi rodzice, gdy skupieni siedzieli przy radiu i coś bardzo złego miało się wydarzyć. To były wczesne lata pięćdziesiąte. Później pytałam mamy, więc mi wytłumaczyła. To był okres, gdy w Polsce dokonano wymiany pieniędzy, czyli 1950 rok. Złotówki, które były w obiegu od 1948 roku wymieniono w bardzo krótkim czasie na nowe. Rodzice moi sprzedali coś tam z gospodarstwa i bardzo się bali, że stracą, bardzo dużo stracili, ponieważ wymiana starych złotych na nowe była bardzo niekorzystna i została wymierzona przeciwko tym, którzy pieniądze przechowywali w domach. Do szkoły poszłam w 1953 roku. Drugi moment, który utrwalił się w pamięci, miał miejsce, gdy ktoś przyszedł do klasy, kazał nam wszystkim wyjść na korytarz na parterze chojeńskiej szkoły. Zmarł Stalin. Uczęszczałam do pierwszej klasy. Ustawili nas pod ścianami z jednej i drugiej strony. Staliśmy na baczność i musieliśmy bardzo to przeżywać, my nie wiedzieliśmy co. Ktoś mówił, że umarł jakiś ważny pan. Z przemowy zrozumieliśmy, że zmarł ważny pan i to jest tragiczne. Przyszłam do domu, opowiadałam o tym. Rodzice bardzo uważali, aby nie mówić przy dzieciach, różnych rzeczy więc stwierdzili, no trudno, umarł. Taki był komentarz moich rodziców. W kinie niedzielne poranki dla dzieci były oblegane. Tradycyjnie przed południem. Kolejki duże, dzieci biegły w kierunku kina. Nabożeństwa odbywały się w małym kościele. Z dzieciństwa pamiętam, że na Wielkanoc przychodziły z wiosek panie, delegacje kobiet z Nawodnej, Rurki, Krzymowa z chorągwiami, dekoracjami. Bardzo mi utkwiło w pamięci, gdy siedzieliśmy w kościele i nagle wchodziły odświętne procesje, ubrani barwnie, ludowo. Ustawiali się wzdłuż ławek w kierunku prezbiterium. Później procesja przechodziła wokół kościoła, ponieważ to były czasy, gdy uroczystości odbywały się na terenie przykościelnym. Pięknie te panie wyglądały, domagałam się od mamy, aby mi uszyła sukienkę przypominającą odświętne suknie pań biorących udział w procesji. Mama odmówiła, wyjaśniła, że jestem zbyt mała, abym udźwignęła na sobie suknię do ziemi. Wspominała, że taki odświętny strój jest stosowny tylko w przypadku wizyt parafian z pobliskich wiosek, którzy przychodzą z chorągwiami. Nigdy mi nie uszyła takiej długiej spódnicy.

Moja siostra Krysia z uczniami z czasów, gdy pracowała w chojeńskiej szkole

Z czasów, gdy ja pracowałam w chojeńskiej szkole z moim uczniami

Kadra pedagogiczna Szkoły Podstawowej imienia Janusza Korczaka w Chojnie. Zakończenie roku szkolnego 1971/1972

Od trzeciej klasy szkoły chodziłam na Dworcową.....

Patronem szkoły został Janusz Korczak

Wyremontowano budynek szkoły na ulicy Dworcowej, w którym w czasie wojny mieścił się szpital wojskowy. Budynek pod koniec wojny doznał zniszczeń. W połowie lat 50 tych do odbudowanego i unowocześnionego gmachu szkolnego przeniesiono Państwowe Liceum Pedagogiczne i część uczniów do tak zwanej szkoły ćwiczeń, żeby uczniowie Liceum Pedagogicznego mogli się uczyć przyszłego zawodu nauczyciela. Od trzeciej klasy szkoły chodziłam na Dworcową. W 1956 roku otrzymałam promocję do klasy IV w Szkole Podstawowej przy Państwowym Liceum Pedagogicznym w Chojnie. Gdy skończyłam siódmą klasę, to Państwowe Liceum Pedagogiczne zlikwidowano. Powstało Liceum Ogólnokształcące. Kontynuowałam tutaj naukę, zdałam maturę. Kontynuowałam naukę w Studium Nauczycielskim w Szczecinie. Z nakazu pracy pierwszą pracę rozpoczęłam w Mieszkowicach. W roku 1968 trafiłam do Szkoły Podstawowej w Chojnie, gdzie pracowałam jako nauczyciel, później jako zastępca dyrektora.  Wcześniej w szkole rozpoczęła pracę moja siostra Krysia jest starsza ode mnie o pięć lat. Po skończeniu edukacji na etapie podstawowym rozpoczęła dalszą naukę w Państwowym Liceum Pedagogicznym w Chojnie, a po likwidacji szkoły kontynuowała edukację w Ośnie Lubuskim. Pracę rozpoczęła w Szkole Podstawowej w Chojnie. W tym okresie wraz z małżeństwem nauczycieli z Krakowa, którzy podobnie jak Krystyna uczyli w chojeńskiej szkole, zainspirowali grono nauczycieli i rodziców uczniów, aby patronem został Janusz Korczak, polsko-żydowski lekarz, pedagog-teoretyk i praktyk, działacz społeczny, przygotowali przedstawianie teatralne „Król Maciuś I”, w którym role zagrały uczniowie szkoły. W uroczystym dniu nadania szkole imienia patrona była bardzo ładna pogoda. Uroczystość odbyła się na boisku szkolnym. Później spektakl „Król Maciuś I” został zaprezentowany w auli szkolnej. Nadanie Szkole Podstawowej w Chojnie imienia Janusza Korczaka okazało się dużym wydarzeniem o wydźwięku regionalnym.

Dla mnie istnieją dwa najważniejsze miejsca na ziemi, miejsce w którym się urodziłam i miejsce w którym żyję. 


Moja mama z siostrzenicą Joasią drogą w kierunku Lisiego Pola. W tle widoczny rozjazd drogi do Nawodnej

Z rodzinnego albumu Plaża w Moryniu

Stoję na tle alejki w pobliżu rzeki Rurzycy

Spacerem po Bulwarze Piastowskim w Szczecinie


Wspomnień Pani Reginy Bylewskiej wysłuchał autor publikacji Andrzej Krywalewicz w Lutym 2023 roku.

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszego artykułu nie może być powielana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny), włącznie z fotokopiowaniem oraz kopiowaniem przy użyciu wszelkich systemów bez pisemnej zgody autora.

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza