Rodzinny dom, wojenne trudy i walka o przetrwanie – wspomnienia z Rogowa

 



Dzieciństwo w cieniu trudności – życie w małym gospodarstwie

Nazywam się Helena Maczuga. Urodziłam się 9 stycznia 1931 roku we wsi Rogów, powiat Puławy, poczta Wilków, gmina Szczekarków[1]. Mój tata miał na imię Mieczysław Abramczyk, a mama Katarzyna z domu Janicka. Miałam pięcioro rodzeństwa: najstarszy był brat Mieczysław, urodzony w 1923 roku. Później na świat przyszła Maria, Wanda, Wiesław, najmłodszy był Zbigniew.

W tamtym czasie nasz ojciec wybudował mały drewniany dom. Znajdowała się w nim jedna sień, którą tata planował z czasem wyremontować, ale nie zdążył – wybuchła druga wojna światowa.

Rodzice, nie posiadali dużej gospodarki – mieli zaledwie 2 morgi ziemi podzielonej na sześć kawałków, tylko tyle. Dlatego „łapali” się każdej pracy, żeby jakoś nas wyżywić. W okresie żniw tata dorabiał przy koszeniu zbóż, innym razem młócił cepem, za co otrzymywał trochę grosza oraz miskę zupy. Pamiętam, że do ojca przychodzili ludzie z wiosek, ponieważ strzygł im włosy i golił brody. Co więcej, Mieczysław zajmował się także naprawą garnków – Były to czasy, kiedy to jak w garnku zrobiła się dziura, to się go nie wyrzucało, tylko trzeba było go naprawić i służył on nadal. Gliniane garnki też się nieraz składało z drobnych kawałków i po wierzchu drutowało i one też jeszcze długo służyły[2]. Matka powtarzała, że ojciec ma siedem fachów – ósmą biedę. W naszej rodzinie liczył się każdy grosz przyniesiony do domu. Jak już wspomniałam, niewielkie gospodarstwo oraz skromny inwentarz nie zapewniały nam odpowiedniej ilości mleka i mięsa. Wyżywienie składało się z miski słabo okraszonej zupy lub barszczu i paru nieokraszonych kartofli, kawałka razowego chleba i czarnej słabo osadzonej kawy. Mleko też rzadko było gościem na naszym stole […][3].

Ze wspomnień rodzinnych wiem, że nasza matka miała wykształcenie gimnazjalne. Przed ślubem była nauczycielką w Rogowie, jednak wraz z pojawieniem się kolejnych dzieci musiała porzucić marzenia o pracy w szkole. Zaczęła dorabiać jako krawcowa – umiała coś uszyć czy przeszyć, za co zawsze otrzymywała jakiś grosz. Dzięki swoim umiejętnościom pedagogicznym nauczyła pisać i czytać naszego ojca.

W naszej wsi funkcjonowała szkoła podstawowa[4]. Nauczycielami byli między innymi państwo Trzaskowscy. Moja pierwsza nauczycielka, Wanda Lałczewska, stołowa się u mojej cioci. To właśnie ona uczyła mnie w pierwszej klasie. Gdy szkoła była zamknięta, czasem przychodziła do mojego domu, żeby poczytać mi książkę.

W Rogowie funkcjonował prywatny sklep, należący do mojego chrzestnego, Romana Deszczaka. Z czasem, w głębi wsi, tam gdzie mieszkała moja ciotka, powstał drugi sklep, prowadzony przez pana Janickiego. W naszej wsi nie było kościoła, jedynie duża kaplica, oddalona o około kilometr od naszego domu. Jak przypadały odpusty, chodziliśmy pieszo do kościoła[5] w Karczmiskach.


Fot.1. Zdjęcie rodzinne Helena Maczuga z braćmi; miejsce i data nieznane; kopia fotografii z książki Mieczysława Abramczyka, Moje wspomnienia.


Fot. 2. Mieczysław Abramczyk z synami i córką; miejsce i data nieznane; kopia fotografii z książki Mieczysława Abramczyka, Moje wspomnienia

Młodość i pierwsze prace – historia brata Mieczysława
Najstarszy brat, Mieczysław, gdy ukończył sześć klas. Jako 14-letni chłopak postanowił, że pójdzie do pracy. Chciał zarobić trochę grosza dla siebie, a przy tym pomóc rodzicom. Swoją pierwszą pracę znalazł w Rogowie u miejscowego gospodarza. Polegała ona na pilnowaniu i karmieniu sześciu krów, dwóch koni oraz przyniesieniu różnych rzeczy do domu gospodarza. Za pieniądze zarobione przez mnie ojciec kupił mi jakieś używane spodnie, które matka przerobiła, bo były za duże i nową kurtkę i to było moje ubranie od święta[6]. Jego pierwsza praca nie należała do najłatwiejszych, wobec czego w 1938 roku, Mieczysław postanowił zostać w domu. Taka decyzja miała jednak swoje negatywne skutki – brakowało dodatkowych dochodów, które mogłyby wesprzeć, nasz ubogi dom rodzinny.

Po kilku miesiącach brat znalazł nowe zatrudnienie, u miejscowego kolejarza. Praca ta była oddalona o 8 km od rodzinnego domu. Na miejscu zajmował się doglądaniem upraw ziemniaków i tytoniu oraz karmieniem jednej krowy. Jak sam wspominał praca była lżejsza, lecz wyżywienie gorsze. Zdałem ojcu sprawozdanie z całego roku a szczególnie z finansów. Zostało mi chyba 9 zł, więc 6 zł zostawiłem ojcu, a 3 zł zostawiłem sobie na bieżące potrzeby[7].



Wojna i okupacja – codzienność pod niemieckim terrorem
W tamtym czasie byłam jeszcze za młoda, żeby pójść na służbę i zarabiać swoje pieniądze, a tym samym pomagać rodzinnie. Muszę przyznać, że mój brat nabierał coraz większej wprawy w pracy. W 1939 roku zatrudnił się jako pastuch, we wsi Głusko u gospodarza Władysława Chmiela, który posiadał 7 hektarowe gospodarstwo. Moja matka miała wykonywać „opierunek[8]”, dzięki czemu od gospodarza otrzymywaliśmy ziemniaki. Nasza sytuacja finansowa i żywnościowa, znowu się trochę poprawiła.

Ze wspomnień Mieczysława Abramowicza, wynika, że ten okres jego życia był bardzo barwny. Zapewne miało to związek z wiekiem chłopaka, wchodzącego w dorosłość oraz okresem pomysłami rówieśników[9].

Zachowałam w swojej pamięci, jeszcze jedną historię. Przed wojną Mietek, zatrudnił się w pewnym dużym zakładzie, gdzie nosił cegłówki. Do pracy chodził pieszo, razem z innymi kolegami z pobliskich wiosek. A było to 25 km [..] Matka na mój widok załamuje ręce, ojciec na razie nic nie mówi, ale nie widzę w jego oczach złości. Po dłużej chwili, pyta mnie, gdzie byłem i co robiłem i dlaczego odszedłem ze służby[10].

Dokładnie pamiętam ten dzień – 1 września 1939 roku, gdy wybuchła wojna. Wracałam wtenczas z matką z pola. Po drodze mijał nas wóz, na którym siedziało dużo chłopaków, wśród nich także mój wuj. U sołtysa leżała gazeta, która informowała mieszkańców, o mobilizacji synów i ojców, w związku wybuchem wojny. Matka tłumaczyła mi, że mężczyźni pójdą walczyć za ojczyznę. Pamiętam, że wówczas strasznie płakałam. Czy zrozumiałam wtedy to wszystko, co próbowała mi wytłumaczyć matka? Chyba nie. W tamtym okresie nasz brat stracił pracę i nie otrzymał swojego ostatniego wynagrodzenia. Gdy wrócił do domu – Ojciec nawet wyrażał nadzieje, że moje wynagrodzenie nie przepadnie i że jak się wojna skończy to mi wypłacą, a nawet będę miał pierwszeństwo do pracy[11].

Konspiracja i opór – działalność w Korpusie Bezpieczeństwa
W tamtym okresie przyjęłam swoją pierwszą komunię świętą, w kościele parafialnym w Wilkowie. Pamiętam, że zawsze chodziłyśmy tam z ciocią Nowak, która przygotowała nas, do tej ważnej uroczystości. Wówczas Niemcy jeszcze przymykali oko na takie sprawy.

Z czasem sytuacja zaczęła się pogarszać. Ludzie opowiadali sobie, że Niemcy zaczynają wywozić ludzi na roboty przymusowe do Rzeczy. Jak już wspominałam, brat stracił pracę. Wtedy razem z ojcem zajmowali się naprawą butów dla miejscowych oraz reperowaniem garnki. Natomiast matka dorabiała, szyjąc na maszynie. Zarabialiśmy na kartofle, sól, na chleb, który przydzielali na kartki. Na nic więcej nie starczało a było tego za mało, żeby żyć i za dużo, żeby umrzeć[12]. Z czasem do nas dotarły także obowiązkowe kontyngenty wojenne – każdy musiał oddać coś Niemcom. Początkowo, jeśli ktoś miał cztery krowy, to jedną mu zostawiali. Później rekwirowali nawet tę ostatnią dostarczycielkę. Pamiętam, gdy któregoś razu z koleżanką podglądałyśmy Niemców, jak z kurnika sąsiada zabierali jaja i kury. Oni nas zauważyli, jeden z nich zdjął karabin z ramienia, obie w ogromnym strachu, szybko stamtąd uciekłyśmy.

Kiedy Niemcy urządzali łapanki, strzelali ostrzegawczo na podwórzu. Ludzie od razu wiedzieli, co ich czeka. Nasz ojciec postanowił nas dodatkowo zabezpieczyć – w sieni zrobił drugie wyjście. Gdyby nie udało się uciec przez drzwi, mogliśmy szybko „zwiać” przez mieszkanie.

W tamtym czasie nasz ojciec często opuszczał dom i wyjeżdżał do Warszawy, przywożąc różne materiały, które potem mój brat Mieczysław sprzedawał w okolicy. Do naszego domu przyjeżdżało wielu gości, a nam dzieciakom, kazano wtedy wychodzić. Dziś wiem, że byłam wówczas za mała, żeby to wszystko dobrze zrozumieć. Jednak życie mnie szybko zweryfikowało, o czym opowiem zaraz. Z rodzinnych wspomnień wiem, że ojciec jako pierwszy zaciągnął się do partyzantki, z kolei najstarszy brat ciągle naciskał, by mógł do nich dołączyć […] on już należał i był komendantem placówki. Był to „Korpus Bezpieczeństwa” pod dowództwem rządu emigracyjnego w Londynie[13]. Po pewnym czasie tata uznał, że Mieczysław jest gotowy. Do Rogowa przyjechali na rowerach mężczyźni[14], aby porozmawiać z ojcem oraz bratem, który został ich łącznikiem. Złożyłem przysięgę i obrałem sobie pseudonim „Wiąz” i nim miałem się posługiwać zamiast nazwiska, naturalnie tam gdzie mnie nie znano[15]. Za sprawą dostępnych źródeł można przytoczyć kilka akcji dywersyjnych, które zostały przeprowadzone w okolicy.

W dwa tygodnie później też w Karczmiskach rozbija się urząd gminy, niszcząc listy wyznaczonych na roboty do Niemiec, listy kontyngentów i kasę[16]. […] przeprowadzony jesienią 1942 r. napad na Komunalną Kasę Oszczędności w Puławach, gdzie zdobyto 480 tys. zł. czy zabranie blisko tony mąki z młyna w Wierzchoniowie[17].

Przeglądając dostępne informacje, można odnieść wrażenie, że akcje te były bardzo brawurowe. W oddziałach zdarzały się osoby o wątpliwej reputacji[18]. Wobec tak licznych akcji dywersyjnych, Niemcy nie mogli przejść obojętnie[19]. W ręce gestapo wpadł dobrze zorientowany członek KB mieszkaniec Wólki Profeckiej, ps. Bagnet". Był on łącznikiem organizacji i dobrze znał całą konspiracyjną siatkę, co spowodowało fatalne skutki. Bagnet" ujawnił wszystko, co wiedział o swej organizacji[20].

Zatrzymania, więzienie i wywózka – tragedia rodziny Abramczyków
Pamiętam dobrze ten dzień – był listopad, około czwartej rano. Żołnierze niemieccy pojawili się na naszym podwórku. Zaczęli pukać do drzwi, a matka mówiła „zaraz zaraz już idę”. Specjalnie zwlekała, żeby jej najstarszy syn Mieczysław mógł uciec, drugim wyjściem, które wcześniej zrobił ojciec. Zaraz za domem były zarośla jałowca, a niedaleko lasek i tam chciałem się dostać i ukryć. Niestety jak tylko wyskoczyłem, usłyszałem: „Stać Ręce do góry!” Obejrzałem się, na obu rogach domu stali jacyś ludzie, zauważyłem u nich karabiny. Spróbowałem szczęścia i skoczyłem w stronę zarośli, ale na nic się to zdało. Posypał się za mną grad kul, jedna przeleciała mi głowie, wycinając włosy nie raniąc mnie jednak[21].

Z Niemcami, do naszego domy przyszedł także Sołtys – Szałas. Okupanci od razu zaczęli pytać brata, gdzie jest ojciec. Odpowiedział, że pojechał do Warszawy. O to samo zapytali matkę – też odpowiedziała, że pojechał do Warszawy. Tylko że ich relacje różniły się co dokładnego dnia wyjazdu. Niemcy wobec tego zaprowadzili brata do remizji[22]. Na miejscu czekali już inni,

Jakby było mało nieszczęść, sołtys kazał naszej matce, się także ubierać. My jak to dzieci, zaczęliśmy wówczas strasznie płakać. Błagaliśmy ich, że ojca nie a w domu, a oni jeszcze chcą zabrać matkę – to było dla mnie coś strasznego. Wtedy jeden z Niemców niewyraźnie do mnie przemówił „Nie płacz, nie płacz, matka rano wróci”. To przykre zajście zapamiętałam bardzo dobrze. Najmłodszy brat Zbigniew miał wtedy około 5 lat.

Po zatrzymaniu razem z siostrą poszłyśmy pod remizę, żeby choć trochę jedzenia matce podać. Starsze kobiety bały się bliżej podejść, pewnie z obawy, że też zostaną zabrane. Posyłali więc mnie pod remizę, aby komuś skarpetę zanieść, innemu kurtkę. Na miejscu porządku pilnował jeden z Niemców o strasznej posturze i wyglądzie. Wśród zatrzymanych, był także mój chrzestny, Roman Deszczak. On na swoje nieszczęście postanowił uciec. Przez wioskę płynęła rzeka[23], obok remizy były trzy stawy – Chciał się dostać do stawów, gdzie było dużo szuwarów i zarośli. Niemcy zaczęli krzyczeć: „halt, halt”, ale ten nie posłuchał, więc policjant krzyknął „stój i strzelił, trafiając uciekającego w głowę; ten upadł[24].

Zatrzymanych początkowo Niemcy przewieźli do zamku w Lublinie. Późnym wieczorem, przy pomocy bykowców i kolb karabinowych, załadowano wszystkich aresztowanych na samochody ciężarowe i zawieziono do zbiorczego więzienia na Zamku w Lublinie. Tam stłoczono ich w jednej dużej celi w zamkowej baszcie. Już w pierwszą noc na skutek braku powietrza były przypadki śmierci. W następnym dniu rozdzielono więźniów do innych cel. Warunki w celach były straszne. Więźniowie spali na gołym betonie. Codziennie strażnicy wywoływali z cel po kilka osób, które wywożono na przesłuchanie do gestapo w budynku „Pod Zegarem”. Często przywożono je po przesłuchaniach zmasakrowane i nieprzytomne; część po przesłuchaniu już nie wracała[25]. Z opowieści rodzinnych wiem, że po kilku dniach zostali przewiezieni do Oświęcimia. Tak nas wieziono dwie doby, bez jedzenia i możliwości załatwienia potrzeb fizjologicznych, wszystko się robiło na miejscu. Nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy, ani też gdzie w danej chwili jesteśmy. Często staliśmy parę godzin na bocznicy. Aż w nocy z piątego na szósty grudnia wyładowano nas na stacji Oświęcim[26].

Zostaliśmy zatem bez matki – Heleny i brata Mieczysława – oboje trafili w niemieckie ręce. Ojca nie widzieliśmy przez trzy miesiące, a może nawet dłużej. Z kolei młodsza siostra Wanda, gdy skończyła 16 lat miała się wstawić na „Weizait”[27]. Została wywieziona na roboty przymusowe do III Rzeszy. Do dziś zastanawiam się, jak starsza siostra poradziła sobie ze mną i dwójką młodszych braci. Pamiętam, że nieraz schodziliśmy do domku w lesie, gdzie spaliśmy. Starsza siostra chodziła do sąsiadów, bo baliśmy się ponownej wizyty Niemców. 

W tamtym okresie, wszystko było na kartki. Ludzie w sklepie znali naszą sytuację i starali się pomagać, jak tylko mogli. Dzięki temu mogliśmy wysyłać naszej rodzinnie skromne paczki do Oświęcimia – jedna szła do brata Mieczysława, druga do mamy Katarzyny.

Mój brat zostałem numer – nieznane losy matki – Katarzyny oraz siostry Wandy
W trakcie rozmowy z naszą bohaterką dowiedziałem się o istnieniu książki „Moje Wspomnienia” autorstwa Mieczysława Abramczyka. Po przeczytaniu publikacji uzyskałem wiele cennych informacji na temat rodziny Abramczyków oraz zrozumiałem, jak wielkie cierpienia musiał znosić brat Heleny Maczugi w czasie drugiej wojny światowej.

W ich rodzinnym domu wciąż pozostawało wiele niewyjaśnionych pytań. Jakie były losy ich matki, Katarzyny? Czy przeżyła drugą wojnę światową? Jeśli nie – gdzie zginęła? Rodzina nie znała też dokładnego miejsca pobytu Wandy, która została wywieziona na roboty przymusowe do III Rzeszy.

Przeglądając archiwa muzealne i bazy danych udało się ustalić kilka faktów. Katarzyna Abramczyk z domu Janicka została wywieziona przez Niemców z Rogowa wraz z synem Mieczysławem. Na stronie Państwowego Muzeum w Majdanku znalazłem informację o matce Heleny Maczugi. Niestety poza danymi osobowymi i datą urodzenia, brak jest szczegółów dotyczących numeru obozowego, daty przybycia do obozu, czy dalszych losów. Wiedziony ciekawością wysłałem maila do archiwum tej instytucji. Otrzymałem cenne informacje, na przykład listę kobiet, które przebywały na Majdanku, wśród nich była Katarzyna Abramczyk urodzona 20 lipca 1909 roku. Kolejnym dokument to gryps, za którego sprawą wiemy, że otrzymywała w okresie od 27 lipca 1943 roku do 8 kwietnia 1944 roku paczki z PCK.



Fot. 3. Grypsy Elżbiety Lauber-Krzyżewskiej. Źródło: Archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku, IV-97, K.1


Fot. 4. Listy imienne więźniów Majdanka, Zamku Lubelskiego i innych obozów otrzymujących paczki z PCK. Źródło: Archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku, XI-34, vol.1, K. 178-179.


 Fot. 5. Kartoteka więźniów obozu na Majdanku, którzy otrzymywali paczki. Źródło: Archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku, XI-42, V.1, K.1.

Z kolei siostra Heleny – Wanda Abramczyk, urodzona 25 stycznia 1927 roku, została zabrana na roboty do III Rzeszy w 1944 roku. Udało mi się ustalić, że początkowo pracowała w Wedel (Stade)[28] jako pracownik rolniczy. W 1945 roku została przeniesiona do Fredenbergu[29], gdzie dotrwała końca drugiej wojny światowej. Ze wspomnień rodzinnych wiemy, że mąż siostry – Stanisław Konstanty, też pracował w tym samym gospodarstwie, zajmował się krowami w stajni. Wanda była z gospodynią w domu i wykonywała wszystkie polecenia. Mówiła, że dobrze miała u Niemców – głodu nie zaznała. W trakcie wojny wyszła za mąż w Niemczech i następnie wróciła do Zielina z małym dzieckiem Zbigniewem.

Mieczysławowi Abramczykowi przydzielono w Oświęcimiu numer 80140 z literą „P”. Na stronie Miejsca Pamięci i Muzeum Auschwitz–Birkenau Były Niemiecki Nazistowski Obóz Koncentracyjny i Zagłady, znajduje się szczegółowy opis transportu więźniów. Dodatkowo zachowało się zdjęcie brata[30] – Heleny Maczugi.

Początkowo Mieczysław przebywał w bloku 8. Któregoś dnia, gdy prowadzono ich od krawców, znalazł trzy ziemianki, które oczywiście szybko schował, głód był silniejszy, niż ryzyko wpadki. Jego plan zakładał, że je upiecze niezauważenie w popielniku. Po jakimś czasie trzeba było je przewrócić, bałem się żeby nie podpaść, więc dobrałem sobie pomocnika, żeby mnie pilnował[31].

Nie wszystko wyszło jednak po myśli więźniów, ktoś musiał ich obserwować i ich cenne pożywienie skradł. Na korytarzu pojawił się szrajber, który szybko zainteresował się całą sytuacją. Mieczysław wraz ze swoim kolegą, nie tylko nie zdołali się najeść, ale zostali zaproszeni na przesłuchanie. Szrajber w trakcie rozmowy nakazał im nawzajem, aby wymierzyli sobie karę pięścią. Spodobała się jemu moja postawa i stanowcze zachowanie. Dał mi miskę zupy i drugą kartofli, naturalnie gotowanych i pół bochenka chleba […] Naturalnie sam tego nie zjadłem[32]. Mieczysław, gdy oddawał umyte naczynia – otrzymał jeszcze bezcenne wskazówki dotyczące zachowania, które mogą mu przetrwać. Zaproponował mi pracę, mycie korytarza, umywali i ubikacji, za co miałem otrzymać dodatkową porcję obiadu. Naturalnie wcale się nie namyślałem[33].

Ta sytuacja nie trwała jednak długo, gdyż kolejnym miejscem pobytu okazał się tym razem blok 6a. Został przydzielony do komando „kisgrupa”. Tam praca więźniów polegała na kopaniu, a następnie ładowaniu żwiru na przyczepy. Grupa liczyła 30 osób. Wyczerpane organizmy i praca ponad siły, stawały się przyczyną tego, że każdego dnia o własnych siłach wracała niecała połowa. Żeby było śmieszniej, to przy bramie obozu usadowiona była orkiestra, składając się z 50 więźniów i grała marsze, a my żywe szkielety musieliśmy maszerować w takt muzyki […] Biada była temu, kto pomylił nogę podczas marszu […].

Podczas jednego z rannych apeli, Niemcy wyczytali numer Mieczysława Abramczyka. W Oświęcimiu przypomniano sobie po raz kolejny o ojcu i jego kolegach z oddziału. Z zawartych wspomnień można sobie tylko wyobrazić skalę okrucieństwa, jaka towarzyszyła podczas przesłuchania. Mieczysław mdlał kilka razy, był polewany zimną wodą i znowu bity, lecz nie zdradził nikogo i przeżył.

W marcu 1943 roku Mieczysław Abramczyk razem z tysiącem innych Polaków, wśród nich był Tadeusz Szewczyk kolega ze wsi, zostali wytypowani do wyjazdu. Więźniowie od samego początku nie wiedzieli, jaki będzie czekać ich los. Ich miejscem przeznaczenia okazał się obóz Gross-Rosen[34], gdzie Mieczysław otrzymał tym razem numer 9260. Jego pobyt trwał krótko – około miesiąca, ale zdążył doświadczyć trudnych warunków. Wspomina, że […] zapędzono nas do kopania rowów na kanalizację. Miejsce pracy było oddalone od obozu około 3 km. Do pracy i z pracy pędzono nas biegiem, z tym że jak wracaliśmy musieliśmy nieść kamienie na brukowanie ulic[…] A kary w tym obozie były straszne. Widziałem jak trzech więźniów karano za jakieś przewinienie w basenie. Basen był zbudowany w kształcie jaja postawionego pionowo. Napuszczano do tego basenu tyle wody, że jak człowiek stanął na dnie to woda sięgała mu do oczu[35].

W kwietniu 1943 roku Mieczysław Abramczyk[36], trafił do obozu w Sachsenhausen[37] razem z pięciuset współwięźniami, z którymi wyjechał z Oświęcimia. Przebywał tam aż do wyzwolenia w 1945 roku. Na miejscu znowu ta sama procedura, sprawdzanie danych osobowych i nadanie numeru – 63744. Początkowo wraz z grupą budował jednopiętrowe bloki z pustaków, później wznosili drewniane baraki. Od początku obozową codzienność przepełniało ogromne zimno, zwłaszcza że odebrano im ciepłe ubrania. Żeby choć trochę chronić się przed zimnem robiliśmy sobie coś w rodzaju swetrów z worków po cemencie. W razie przyłapania groziło to karą pobicia[38]. Kolejnym miejscem pracy była fabryka czołgów „Demag”[39], gdzie montował wieże czołgów. Robotniczy codziennie pracowali w hali, więc warunki atmosferycznie nie dokuczały im tak bardzo, a dyscyplina była mnie surowa niż w Oświęcimiu.

Podczas pobytu w Sachsenhausen Mieczysław zrobił sobie z odpadów aluminiowych sygnet z numerem obozowym. Niestety został złapany na gorącym uczynku i oskarżony o sabotaż – Mój czyn uznano za sabotaż i wymierzono karę dwadzieścia pięć byków na tyłek[40]. Później przydzielono go do produkcji pocisków dużego kalibru, obsługując ciężką maszynę […] sztaby były czterokantowe o średnicy 15 cm i długości ok. 8 cm.[…] Łamano się kawałki 50 cm i taki kawałek ważył około 68 kg[41]. Praca polegała na 12 godzinnej obsłudze maszyny, gorzej miała czwórka więźniów, która odbierała „kawałki”, ludzie nie wytrzymywali tygodnia z powodu ciężaru i zaostrzenia końca kawałków, które niszczyły rękawice, a następnie ręce pracowników.

Pewnego dnia niemiecki majster wciągnął Mieczysława w pomysł zrobienia rowerka dla swojej ośmioletniej córki. Obaj nie zdawali sobie sprawy, jakie nieszczęście może na nich spaść w razie odkrycia ich planu. Gdy już mieliśmy wszystko na ukończeniu, trzeba było tylko pomalować i postarać się o ogumienie, to nas ktoś oskarżył do głównego inżyniera. Był to Ślązak, bardzo arogancki i służbista[42]. Mieczysław uniknął surowej kary dzięki wsparciu majstra, ale on sam został wysłany na front wschodni.

Wyzwolenie nastąpiło 24 kwietnia 1945 roku. Nie było pobudki ani esesmanów poganiających do pracy. Zapewne uciekli przed nadciągającym frontem. O naszej wolności poinformowali nas żołnierze radzieccy. Mieczysław na początku maja 1945 roku szczęśliwie dociera do domu.

 

Fot. 6. Tablica pamiątkowa z inicjatywy Mieczysława Abramczyka; autor i czas powstania nieznane; ze zbiorów prywatnych Heleny Maczugi.

Nadejście frontu Rosyjskiego do Rogowa

Wraz z nadejściem frontu rosyjskiego siedzieliśmy przed remizą, obserwując, jak „Niemcy” uciekali do pobliskiego Kazimierza nad Wisłą. Pamiętam, że żołnierze radzieccy byli dla nas życzliwi — częstowali nas cukierkami i roznosili poczęstunki. Gdy planowali atak, wszędzie rozwijali długie szpule kabli. Nas wysiedlili do kolonii za wsią, oddalonej około 1,5 km w kierunku Karczmisk. Na miejscu były trzy domy. W środku spały dzieci, a dorośli nieustannie czuwali. Ludzie opowiadali, że Rosjanie mówili, by tego dnia nie spać. Kiedy nastąpił atak, poczuliśmy, jak ziemia pod nami się trzęsie.

Wraz z nadejściem frontu rosyjskiego, siedzieliśmy przed remizą, obserwując, jak „Niemcy” uciekali do pobliskiego Kazimierza nad Wisłą. Pamiętam, że żołnierze radzieccy byli dla nas życzliwi – częstowali nas cukierkami i roznosili poczęstunki. Gdy planowali atak, wszędzie rozwijali „takie długie szpule kabli”. Nas wysiedli do kolonii za wsią, oddalonej około 1,5 km w kierunku kolonii Karczmiska. Na miejscu były trzy domu. W środku spały dzieci, a dorośli nieustannie czuwali. Ludzie opowiadali, że Rosjanie mówili, aby tego dnia nie spać. Kiedy nastąpił atak, poczuliśmy, jak ziemia się pod nami trzęsie[43].

Wyjazd na Zachód

Ludzie chodzili do sołtysa czytać gazety, było w nich wiele tekstów o ziemiach na zachodzie, które czekają na zasiedlenie. Zdecydowaliśmy się wyjechać, początkowo ojciec, mój brat oraz ja. Na miejscu została siostra Maria, żeby doglądać domostwa, krów i świń. Poszliśmy na pociąg do Karczmiska i nim dotarliśmy do Lublina, skąd wyjechaliśmy na zachód. Skład był tak przepełniony, że ludzie siedzieli na dachach. Po kilku dniach dotarliśmy do Kostrzyna, skąd na piechotę szliśmy do Dębna. Na skraju miasta znaleźliśmy drogowskaz, słup wkopany w ziemię i na przybijane desek od góry do dołu. Na deskach były wypisane nazwy miejscowości ale w języku rosyjskim. Nikt z nas nie umiał czytać po rosyjsku i znów nastąpiły spory, jedni mówili, że to jest Zielin[44]. Mieczysław poznał tę trasę, mówił nam, że tędy szedł z więzienia i moczył nogi w stawie, obok leżała wierzba. Ojciec niedaleko Zielina znalazł gospodarstwo. I tak powoli zaczynaliśmy od nowa. Dom wyglądał jak pałac w porównaniu z naszą chatką w Lubelskiem. W gospodarstwie było trochę maszyn i narzędzi rolniczych, które widzieliśmy pierwszy raz[45]. Siostra Marysia z Rogowa przyjechała do nas w 1948-1949 roku. Brat wynajął wcześniej wagon bydlęcy i zabrał z domu trochę rzeczy, świnie i co najważniejsze swoją nowo upieczoną żonę – Janina Jarosz oraz siostrę na Zachód. W tym samym czasie z Niemiec wróciła Wanda z mężem i dzieckiem.

Współczesność

We wsi był kościół, nie było zakrystii, którą sami mężczyźni zbudowali. Obok kościoła założona została pierwsza szkoła dla dzieci. W tamtym okresie było dużo dzieci, wręcz przepełnienie. U nas w domu nie mieliśmy matki, więc ktoś musiał się opiekować dziećmi, rodzeństwem. Dlatego nie kontynuowałam swojej edukacji.


Fot. 7. Helena Maczuga, Zielin, lata 50. XX w.; autor nieznany; ze zbiorów prywatnych Heleny Maczugi.

Mój przyszły mąż Kazimierz Maczuga, mieszkał po sąsiedzki i często przychodził do ojca. W ich rodzinnym domu nie było ojca i też musieli sobie jakoś radzić. Ślubu udzielał nam ksiądz Nowotarski, który przyjechał transportem zza Bugu. Nasze przyjęcie weselne odbyło w maju 1955 roku w rodzinnym domu.

Mieliśmy czwórkę dzieci: Zdzisława, Wiesław, Krystynę i Jadzię.

Wspomnień Pani Heleny Maczugi wysłuchał autor publikacji Michał Dworczyk w lutym 2025 roku.


Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszego artykułu nie może być powielana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny), włącznie z fotokopiowaniem oraz kopiowaniem przy użyciu wszelkich systemów bez pisemnej zgody autorów.

[3] Tamże, s .9.

[4] Zob. szerzej: https://sprogow.pl/historia-oswiaty-w-rogowie (dostęp 11.07.2025 r.).

[5] Zob. https://parafia-karczmiska.pl (dostęp 11.07.2025 r.).

[6] Zob. Mieczysław Abramowicz, Moje wspomnienia, PPHU „Gryf” Biskupiec, Kolonia II, s.11.

[7] Tamże, s. 12.

[8] «pranie, utrzymywanie w czystości czyjejś bielizny», SJP PWN, hasło: „opierunek” (dostęp 11 lipca 2025 r.).

[9] Dowiedziałem, że będę jutro powoził na ślub, więc dziś musimy poćwiczyć. Gdy się o tym dowiedziałem to z radości mało nie oszalałem. Przecież inni woźnice byli doświadczonymi furmanami a ja wyrostek miałem się z nimi zmierzyć […]Podchodzi gospodarz, klepie konie po szyjach, poklepuje mnie po ramieniu i chwali. Inni goście też nie szczędzą mi pochwał i gratulacji. Najlepszą pochwałę dostaję od swojej druhny, zarzuca mi się na szyje i całuje w usta. Zob. M. Abramowicz, Moje wspomnienia, PPHU „Gryf” Biskupiec, Kolonia II, s. 22.

[10] Tamże, s. 27.

[11] Zob. M. Abramowicz, Moje wspomnienia, PPHU „Gryf” Biskupiec, Kolonia II, s. 31

[13] Tamże, s. 35.

[14] W rejonie kazimierskim szczególnie aktywnie działał oddział partyzancki dowodzony przez Jana Płatka, ps. „Kmicic”, dowódcę jednego z pierwszych na Lubelszczyźnie lotnych oddziałów partyzanckich. Po utworzeniu w 1941 roku konspiracyjnej organizacji Kadra Bezpieczeństwa, oddział ten formalnie jej podlegał, a ściślej komendantowi powiatowemu tej organizacji, którym był Józef Adamczewski, ps. „Jordan”. Po aresztowaniu „Jordana” w Warszawie (zginął w KL Auschwitz w lipcu 1943 roku) Jan Płatek przejął jego funkcję. Zob. H. Kubica, „Mężczyźni – transport z 6 grudnia 1942 roku, 58 osób o numerach od 80139 do 80196”, https://ofiary.auschwitz.org/transports/858 (dostęp 3 lipca 2025 r.).

[16] Tamże, s. 38.

[18] Partyzanci utracili zaufanie legionistów, gdyż chodzili jawnie po Kolonii, często nadużywali alkoholu, pod wpływem którego stawali się agresywni i dokuczliwi – wspomina Ludwik Taracha w książce Lewtaka, który odnotował, że partyzanci z ZWZ nazywali oddział Płatka "bandą Kmicica".

Poza tym Płatek nie chciał przyłączyć swojego oddziału ani do Związku Walki Zbrojnej, ani potem do Armii Krajowej, ani żadnego innego ugrupowania. Prowadził walkę według własnych, z nikim nie uzgadnianych planów. Zob. https://kazimierzdolny.pl/spacerkiem-po-okolicy-partyzanckim-szlakiem (dostęp 11.07.2025 r.); Brak dyscypliny i pobłażliwość dowódcy sprawiły, że w Kadrze Bezpieczeństwa znalazły się także osoby o złej opinii. Kmicic przeprowadził w krótkim czasie kilka brawurowych akcji i stał się dla Niemców postrachem, a wśród miejscowej ludności zdobył uznanie i sławę. Zapewne wtedy ani sam Kmicic, ani też ludność nie zdawali sobie sprawy jak tragiczne konsekwencje może mieć ta działalność dla ludności cywilnej. Zob. Okruchy wspomnień. Okupacja na Puławskim Powiślu w okresie II wojny światowej, w: A. Lewtak, Działalność oddziału Kadry Bezpieczeństwa Jana Płatka ps. „Kmicic” i „Krwawa Środa” na Powiślu, Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym, Kazimierz Dolny 2022, s. 33.

[19] Trzydziestego października 1942 roku, a więc niemal w przeddzień ,krwawej środy", władze w Generalnym Gubernatorstwie otrzymały pilny rozkaz głównodowodzącego siłami bezpieczeństwa III Rzeszy, Himmlera nakazujące podjęcie przeciwko ruchowi oporu zmasowanych akcji odwetowych z zaleceniem by ujętą w ich toku ludność nadającą się do pracy deportować do Niemiec do niewolniczej pracy. Zob. Z. P. Mańkowski, „18 listopada 1942 – Krwawa Środa”, Brulion Kazimierski, nr 4, wiosna–lato 2003, s. 4. Zob. również: „O Krwawej Środzie w Brulionie Kazimierskim”, KazimierzDolny.pl [online], dostęp 11 lipca 2025 r.

[20] L. Siemion, „W XXX rocznicę ‘Krwawa Środa’”, Brulion Kazimierski, nr 4, wiosna–lato 2003, s. 11.

[22] Zapewne chodzi o remizę. (przyp. aut.).

[23] Leży nad strugą Jaworzanka w granicach Kazimierskiego Parku Krajobrazowego. Zob. https://pl.wikipedia.org/wiki/Rog%C3%B3w_(powiat_opolski) (dostęp 3.07.2025 r.).

[24] Zob. H. Kubica, „Mężczyźni – transport z 6 grudnia 1942 roku, 58 osób o numerach od 80139 do 80196”, https://ofiary.auschwitz.org/transports/858 (dostęp 3 lipca 2025 r.).

[25] Zob. H. Kubica, „Mężczyźni – transport z 6 grudnia 1942 roku, 58 osób o numerach od 80139 do 80196”, https://ofiary.auschwitz.org/transports/858 (dostęp 3 lipca 2025 r.).

[27] Zapewne chodzi o niemiecki urząd pracy (niem. Arbeitsamt) (przyp. aut.).

[28] Zob. https://straty.pl/szukaj-osoby.php (dostęp 7 czerwca 2025 r.).

[30] Zob. https://ofiary.auschwitz.org/victims/17448 (dostęp 6 sierpnia 2025 r.).

[32] Tamże, s.48.

[33] Tamże, s. 48.

[34] 1 maja 1941 roku Arbeitslager Gross-Rosen uzyskał status samodzielnego obozu koncentracyjnego. W pierwszych dwóch latach istnienia KL Gross-Rosen był małym obozem nastawionym w dalszym ciągu na obsługę kamieniołomu. Mordercza 12-godzinna praca w kamieniołomie, głodowe racje żywnościowe, brak należytej opieki lekarskiej, nieustanne maltretowanie i terroryzowanie więźniów zarówno przez załogę SS, jak i więźniów funkcyjnych powodowały duża śmiertelność, a KL Gross-Rosen był postrzegany jako jeden z najcięższych obozów koncentracyjnych. Zob. „Historia KL Gross-Rosen”, gross-rosen.eu (dostęp 7 sierpnia 2025 r.).

[36] Zob. H. Kubica, „Mężczyźni – transport z 6 grudnia 1942 roku, 58 osób o numerach od 80139 do 80196”, https://ofiary.auschwitz.org/transports/858 (dostęp 3 lipca 2025 r.).

[38] M. Abramowicz, Moje wspomnienia, PPHU „Gryf” Biskupiec, Kolonia II, s. 61.

[39] Zob. H. Kubica, „Mężczyźni – transport z 6 grudnia 1942 roku, 58 osób o numerach od 80139 do 80196”, https://ofiary.auschwitz.org/transports/858 (dostęp 3 lipca 2025 r.); Aby utrzymać produkcję w czasie II wojny światowej, Demag coraz częściej korzysta z pracy robotników przymusowych, wśród których są jeńcy wojenni i robotnicy przymusowi z terenów okupowanych. Zob. https://www.demagcranes.com/pl/company/history (dostęp 7.08.2025 r.).

[41] Tamże, s. 66.

[44] M. Abramowicz, Moje wspomnienia, PPHU „Gryf” Biskupiec, Kolonia II, s.79.

[45] Tamże, s. 80.

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza