To było ciepłe lato - wspomina pani Maria Karmanowicz z Krzywina


Dorzecze Złotej Lipy

Uhrynów to moja mała ojczyzna, nieduża wieś położona urokliwie w dorzeczu Złotej Lipy. Do wybuchu II wojny światowej moja wioska przynależała  do powiatu podhajeckiego i województwa tarnopolskiego. Na zachód od Uhrynowa płynie rzeka Złota Lipa, której nazwa odpowiada urokom okolicy. Lipy upodobały sobie brzegi i okolice rzeki i chyba do dzisiaj są najczęściej występującymi drzewami w tej okolicy. Drzewa tworzyły aleje wijąc się wzdłuż brzegów Złotej Lipy i szczególnie wczesną jesienią szpalery drzew mieniły się złotymi kolorami. Pomiędzy szpalerami lip meandrowała w kierunku południowym piękna rzeka, w dolnym nurcie wpływała (wpływa do dzisiaj) do potężnego Dniestru. Widok niepowtarzalny.


Złota Lipa w Brzeżanach

Tajne protokoły

W latach poprzedzających wybuch II wojny światowej  żyliśmy na tym specyficznym pograniczu swobodnie i spokojnie. Wraz z wybuchem wojny szybko przenikała pomiędzy dotychczas dobre relacje sąsiedzkie nienawiść. "Ludzkie piekło" zapanowało w relacjach polsko ukraińskich. Wcześniej znaliśmy wzajemnie obyczaje i tradycje sąsiadów, zapraszaliśmy się wzajemnie na uroczystości rodzinne, świadczyliśmy sobie wzajemnie dobro sąsiedzkie przysługi. Rzeczywistość społeczności polskiej zmieniła się zupełnie po agresji Niemiec i ZSRR na Polskę we wrześniu 1939 roku. W dniu 23 IX 1939 r. została sfinalizowana umowa międzynarodowa - pakt o nieagresji pomiędzy III Rzeszą Niemiecką i Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. W  tajnym protokole dodatkowym będącym załącznikiem umowy zawartej pomiędzy przedstawicielami dyplomacji III Rzeszy Niemieckiej i ZSRR ustalono losy suwerennych dotąd państw: Finlandii, Estonii, Litwy, Łotwy, Polski i Rumunii. W wyniku dokonanego ustalenia kraje bałtyckie (Estonia, Finlandia i Łotwa) miały zostać przyłączone do strefy wpływów ZSRR. Północna granica Litwy (z Łotwą) w zamierzeniu miała stanowić strefę wpływów III Rzeszy i ZSRR. Polska została podzielona na dwie strefy wpływów i rozdzielona na linii rzek: Narwi, Sanu i Wisły.

Plakat sowiecki przedstawia szpiega w polskim mundurze

Wybuch wojny niemiecko sowieckiej był dużym zaskoczeniem dla sowieckich władz. Zapamiętałam, że w mojej wiosce znajdował się duży budynek zbudowany z kamienia polnego, przypominający jednosalowy kamienny kościół. Nie potrafię określić przeznaczenia budynku. Kiedy wkroczyli Niemcy na obszar "kresowych województw" w budynku z kamienia przebywało cztery lub pięć polskich rodzin. To była wczesna pora dnia, (przebywałam w pobliżu kamiennego budynku) kiedy nagle nadjechał pojazd z Niemcami, którzy natychmiast brutalnie wkroczyli do wnętrza. Głośnymi, agresywnymi nawoływaniami zmusili przebywających wewnątrz, ukrywających się rodaków do opuszczenia budynku. Dwóch uzbrojonych faszystowskich żołnierzy pilnowało przerażonych rodaków, natomiast pozostali przeszukiwali wnętrze. Nie potrafię dziś odpowiedzieć na pytanie o przyczynę pojawienia się uzbrojonych okupantów przeszukujących agresywnie budynek oraz jaki los spotkał zatrzymanych Polaków.

Psychoza strachu


Sklep kolonialny

Moja mama zajmowała się gospodarstwem domowym, tato pracował na stacji kolejowej w miejscowości Podhajce. Wraz z rodzicami i bratem zamieszkiwaliśmy w domku jednorodzinnym znajdującym się "z boku" zabudowy wioski. Od wiosny 1943 roku zbrodnie dokonywane na ludności polskiej przybierały na sile. Zapanowała wśród dorosłych "swoista" psychoza strachu. Siostra mojej mamy, która miała na imię Tekla wraz z mężem Stanisławem Markiewiczem i synem Jankiem zamieszkiwała parterowy budynek w środku wioski. Siostra mamy z mężem w jednym z pomieszczeń w budynku mieszkalnym prowadziła sklep kolonialny. Wcześniej kilkakrotnie dochodziły do nich "sygnały" o niechęci miejscowych nacjonalistów ukraińskich do wzbogacających się właścicieli sklepu. W upalny wieczór lipcowy w roku 1944 pod parterowy budynek mieszkalny kryty strzechą, przyszło trzech nacjonalistów, głośno wzywając w języku ukraińskim właściciela Stanisława Markiewicza (szwagra mojej mamy) aby wyszedł przed budynek. W tym czasie moja ciotka Tekla (która była w ciąży), jej mąż i syn przebywali w pokoju. Zapobiegliwy i przezorny szwagier przygotował ewakuację ustawiając drabinę, której górna część przylegała do strychu. W chwili zagrożenia opuścił pośpiesznie mieszkanie i przedostał się na strych, po czym zeskoczył w najdogodniejszym miejscu i uciekł niezauważony przez nacjonalistów w kierunku rzeki.  W tym samym mniej więcej czasie w oknie pokoju pojawił się snajper, skierował lufę karabinu w przeciwnym kierunku, pociski poszybowały w kierunku opuszczonego tapczanu. Na szczęście wszyscy przeżyli, siostra mojej mamy po kilku miesiącach od tego zdarzenia urodziła córkę Stasię. Niestety na kolejne spotkanie w własnym gronie oczekiwali do 1960 r. Zaginiony szwagier początkowo przyłączył się do formowanych oddziałów Wojska Polskiego. W 1945 roku dotarł do Austrii i nie w wyjaśnionych do końca okolicznościach wyjechał do Australii. Rodzina odnalazła się dzięki Polskiemu Czerwonemu Krzyżowi. W latach 60 tych  szwagier kolejno ściągnął syna Janka, żonę Teklę i córkę Stanisławę do Australii.

Ultimatum

Coraz częściej tato pozostawał na stacji, jeżeli praca kończyła się o zmroku, tam nocował podobnie jak inni Polacy zatrudnieni na kolei. To był koniec 1944 lub początek 1945 roku. Mama pod drzwiami znalazła wsuniętą pod drzwi zapisaną kartkę. Było to wezwanie dla mojej rodziny abyśmy w ciągu 24 godzin opuścili nasz dom i miejscowość. W przeciwnym razie zorganizowani ukraińscy nacjonaliści podejmą skuteczne, natychmiastowe działania. Przerażona mama pozostawiła nas w bezpiecznych porannych godzinach w domu, udając się do miejsca pracy taty, do stacji kolejowej w mieście Podhajce. Pamiętam, że  rodzice powrócili bardzo zaniepokojeni i milczący. W pośpiechu wynosili z domu odzież, pościel, żywność, wyprowadzili krowę. W bezpośredniej bliskości naszego domu rodzinnego oczekiwał drewniany wóz. Wraz z dobytkiem, jaki rodzicom udało się zapakować na wóz, udaliśmy się na stację kolejową, gdzie przebywało już kilka polskich rodzin. Dorośli podkreślali głośno, że stacja kolejowa jest dla nas bezpiecznym miejscem.



To było ciepłe lato, wspomina pani Maria. 

Ewakuacja - przesiedlenia

Na stacji kolejowej przebywaliśmy do maja 1945 roku. Szczęśliwie przeżyliśmy wszyscy w pomieszczeniach kolejowych. Zbliżały się moje dziesiąte urodziny. 9 maja 1945 r. zakończył się koszmar wojenny, życie przyniosło rozwiązanie skomplikowanej dla nas, społeczności polskiej rozwiązanie.   Polski rząd zawarł z republikami ZSRR umowy o ewakuacji.To było ciepłe lato i zarazem ostatnie jakie przeżyłam w mojej małej ojczyźnie, wspomina pani Maria.  Na początku czerwca na peron dworca PKP Podhajce wjechał długi skład wagonów, ogromna lokomotywa i odkryte wagony towarowe.  W każdym z wagonów znalazło dla siebie miejsce cztery lub pięć rodzin. Wraz z naszym rodzinnym dobytkiem i krową, na której transport wyrazili zgodę decydujący o naszym losie urzędnicy.  Wyruszyliśmy w drogę na początku czerwca, podróż trwała do września. Transporty Polaków odbywały się równoleżnikowo. Rodacy z Litwy byli przesiedlani na Mazury i Warmię oraz Pomorze. Ludność z południa dawnej Rzeczpospolitej zasiedlała początkowo miasta leżące na drodze kolejowej z Galicji Wschodniej na Dolny Śląsk. Skład mojego pociągu dotarł na północny zachód Polski do malej miejscowości leżącej w pobliżu Odry oraz miasta Chojny - do Lisiego Pola. W trakcie podróży kilka razy przesiadaliśmy się do oczekujących składów lub oczekiwaliśmy na przyjazd zaplanowanych. Kiedy polscy urzędnicy przejęli skład, uświadomiliśmy sobie, że wjechaliśmy do ojczyzny i poczuliśmy się bezpieczniej. W czasie postojów na przygotowanych w pośpiechu paleniskach mama gotowała ciepły posiłek, często była to fasola lub kasza. Postoje trwały około dwóch godzin. Zdarzało się, że  po znalezieniu i przyniesieniu wody, przygotowanie paleniska i posiłku przerywał gwizdek - sygnał do przygotowania się do dalszej drogi. Głodni udawaliśmy się w dalszą podróż. W miejscach gdzie dokonywano przesiadek, rozbijano namioty z koców, zdarzało się, że na kolejny skład oczekiwaliśmy po kilka dni. Bezpieczeństwa naszego strzegli ochraniający pociąg żołnierze. Na jednym z postojów oczekiwaliśmy na pociąg około dwóch tygodni. 

Jezioro czerwone od krwi




W czasie długiej drogi wraz z moją najbliższą rodziną ewakuowały się ze wschodu dwie siostry mojej mamy z rodzinami, które później osiedliły się w Kamiennym Jazie i Nowej Soli. Postoje były wyznaczane w różnych miejscach, również na dworcach miast opuszczonych przez ludność niemiecką. Zapamiętałam jeden z takich postojów. Duże niemieckie miasto, nazwy nie zapamiętałam. W pobliżu dworca okazała, ciekawa zabudowa. Neorenesansowe wille i kamienice mieszczańskie. Wraz z kilkoma osobami, z którymi w czasie drogi się dobrze rozumiałam a nawet zaprzyjaźniłam, udałam się do centrum opuszczonego miasta. Witryny zamkniętych sklepów przyciągały nas "spragnionych odrobiny przyjemności". Doszliśmy nad brzeg jeziora, na jego powierzchni ujrzeliśmy pływające, napęczniałe ciała pomordowanych ludzi. Woda jeziora miała kolor krwi. Czerwień wody jeziora była świadectwem przerażających zdarzeń, kolejnych w bezkresnej otchłani zła. Przerażona zaczęłam uciekać, kierowałam się zapamiętaną drogą w kierunku dworca. Zamykam oczy dzisiaj, po latach i przerażający widok ukazuje mi się przed oczyma i czuje specyficzny zapach krwi. Przerażające.

Końcowa stacja: Lisie Pole. Udajemy się pieszo w ostatnią drogę do małej wioski Polesiny do upragnionego domu 
                                                                         
Moja mama Anna Ślązak

Mój tata Michał Ślązak

Dotarliśmy szczęśliwie do końca naszej drogi. To było południe, pociąg zatrzymał się na peronie stacji kolejowej w Lisim Polu. Odpowiedzialny za ewakuację cywil głośno oznajmił, że nasza droga dobiegła końca. Nie jest przewidywana dalsza podróż. Zmęczeni, niepewni a jednak szczęśliwi opuszczaliśmy zabudowania kolejowe i wyruszyliśmy w poszukiwaniu pustych domów. Ludzie byli bardzo przemęczeni. Mój tato wyruszył z bratem w kierunku zabudowań sąsiedniej wioski. Wraz z bratem znalazł niezasiedlony pusty dom jednorodzinny.  Budynek składał się z dwóch mieszkań. Moi najbliżsi i oczywiście ja zamieszkaliśmy w połowie budynku, w drugiej zamieszkał brat mojego taty. W pomieszczeniu gospodarczym znajdowała się marchew i ziemniaki. Krowa również dotarła z nami do Polesin. Konia otrzymaliśmy w późniejszym czasie od Unrra (Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy). W dość szybkim czasie została rozdysponowana ziemia do upraw, część podzielonej ziemi otrzymała moja rodzina.

Orkiestra, w której grał mój tata. Kamienny Jaz.


Okres stabilizacji

W drodze do kościoła w Lisim Polu



Weselni goście

Mój tato lubił majsterkować. Wykonywał przeróżne wspaniałe przedmioty. Dla mnie wykonał z drzewa sandały. Podstawa została wykonana z drzewa natomiast górna część ze skórzanych pasków. Mój tato potrafił zrobić wszystko. Rozpoczął się pierwszy w nowej zupełnie rzeczywistości rok szkolny. Zostałam uczniem II klasy. Moim nauczycielem została pani Waleszczuk, która pochodziła również z moich rodzinnych stron. Byłam najstarsza, wiele godzin spędzałam wspólnie z rodzicami w polu. Marzyłam o niezależności, pragnęłam skrycie znaleźć pracę. Okazja przytrafiła się, w mojej wiosce powstała zlewnia mleka. Otrzymałam upragnioną pracę jako laborantka. Podczas wykonywania zajęć służbowych w miejscowości Krzywin, poznałam przyszłego męża. Mój ukochany mąż był skromnym i dobrym człowiekiem. Pokonał najdłuższy z możliwych szlak bojowy od Lenino do Berlina. Mój bohater.

Z moim mężem i córką Teresą w roku 1957

PS: Pani Maria Karmanowicz przeżyła szczęśliwie z mężem Aleksandrem Karmanowiczem 53 lata. Doczekali się troje dzieci i ośmioro wnuków. 

Zdjęcia rodzinne pochodzą z rodzinnej kolekcji zdjęć pani Marii Karmanowicz




Autorem działu regionalno - historycznego w portalu chojna24.pl jest Andrzej Krywalewicz. Znasz ciekawe historie? Posiadasz ciekawe fotografie? Zapraszamy do kontaktu: andrzejkrywalewicz@chojna24.pl lub tel. 793 069 999

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza