Czy towarzysz Stalin poczęstuje dzieci cukierkami? - pytała nauczycielka. Wspomnienia Pani Marii Chmielnickiej z Bań


Urodziłam się 21 listopada 1933 roku w miejscowości Horyńgród. Wioska w okresie II Rzeczpospolitej należała do wiejskiej gminy Tuczyn w powiecie rówieńskim, w województwie wołyńskim. Rodzice moi Michalina, Jan Zajdzik w tym czasie pracowali u hrabiego Pruszyńskiego.

Dwa lata po moim urodzeniu tato otrzymał pracę w mieście Kostopol, wykonywał prace na miejscowym stadionie jako konserwator obiektu.

Kostopol w okresie II Rzeczpospolitej - kościół drewniany pw. Najświętszego Serca Jezusa Chrystusa Eucharystycznego zbudowany ze składek wiernych w 1924 r., oraz budynek Starostwa, w tle kościół ceglany wznoszony od 1933 roku. Rodzice pani Marii kilkakrotnie przekazali pieniądze na budowę nowego kościoła w Kostopolu.
Zamieszkaliśmy w nowym domu jednorodzinnym, który został zbudowany na stadionie przez władze miasta z myślą o pracowniku obiektu. Moje rodzina składała się z siedmiu osób, rodziców oraz rodzeństwa: najstarszego brata Władysława, Antoniego, Józefa, Bronisławy, mnie i najmłodszej siostry Teresy, która urodziła się już w nowym domu w Kostopolu. W moim rodzinnym domu w Kostopolu spędziłam lata swojego dzieciństwa.


                                     Pani Maria z córkami Anią i Ewą podczas rytualnej południowej kawy
Kostopol XIX rycina sanktuarium
Mapa fizyczna powiatu Kostopolskiego

Dom jak wspomniałam został wybudowany w bezpośrednim sąsiedztwie stadionu miejskiego. W pobliżu naszego domu stał jednorodzinny dom, w którym zamieszkiwała ukraińska rodzina leśniczego. Przyjaźniłam się i wiele czasu spędzałam z córką leśnika. Obok boiska z jednej strony istniała strzelnica posiadająca wysoki kulochwyt w postaci naturalnie ukształtowanego, pagórkowatego terenu. Z drugiej strony mój domu sąsiadował z  kortami tenisowymi. 

Dzień 17 września 1939 roku

W wyniku poufnego paktu Ribbentrop - Mołotow. 1 września 1939 roku rozpoczęła się bolesna inwazja niemiecka na Polskę. 17 września 1939 roku Armia Czerwona uderzyła od wschodniej granicy z dwóch stron tworząc Front Białoruski i Ukraiński. W tym czasie rozpoczęłam naukę w klasie II. Nie odczuwaliśmy zmian w naszym życiu, nadal relacje pomiędzy ludnością polską i ukraińską były dobre. Jednak coraz częściej z okolicznych wiosek zamieszkiwanych przez Polaków docierały do naszego miasta niepokojące sygnały. W mieście z tego co pamiętam istniały cztery szkoły; jedna z nich nazywana była od koloru elewacji białą, kolejna ceglaną. Moja szkoła znajdowała się w dużym, ładnym budynku, po wkroczeniu Niemców do naszego miasta szkoła została zamieniona na koszary.

Władze radzieckie powołały radziecką administrację oświatową. W szkołach nastąpiły dotkliwe zmiany, zakazano nauczania historii Polski oraz geografii Polski. Językiem wykładowym stał się język ukraiński lub rosyjski. Byłam uczennicą pierwszej klasy. Zapamiętałam szczególnie nową nauczycielkę, która uczyła języka rosyjskiego. Po przywitaniu się z dziećmi pytała głośno w języku rosyjskim "Czy Bóg poczęstuje dzieci cukierkami ? " Na co odpowiadaliśmy, zgodnym chórem, że nie. Po chwili pani nauczycielka zadawała kolejne pytanie " Czy towarzysz Stalin poczęstuje dzieci cukierkami ?" Po czym bez oczekiwania na naszą odpowiedź opuszczała na kilka minut klasę aby powrócić do klasy z podłużną metalową tacą pełną cukierków. Częstowała nas wtedy cukierkami i utwierdzała w przekonaniu, że Stalin posiada wyjątkowy i potężny dar.




W mieście naszym Kostopolu żyło się spokojnie. W kolejnym roku szkolnym uczęszczałam do klasy II. W połowie 1941 roku Niemcy wypowiedzieli wojnę ZSRR, wojska niemieckie wkroczyły na kresy wschodnie II Rzeczpospolitej. Walki niemiecko-sowieckie trwały krótko, Nastąpił okres okupacji niemieckiej. Ukraińcy w przeciwieństwie do Polaków i Żydów przyjmowali nowego okupanta z radością.

Gdy wkroczyli Niemcy zaczęło się piekło. Nastąpiło ujawnianie i wzmożenie działalności ukraińskich nacjonalistów. W pobliżu mojego domu na stadionie i strzelnicy Niemcy ćwiczyli Ukraińców  w obchodzeniu się z bronią, strzelaniu do tarcz zamocowanych w pobliskiej strzelnicy. Coraz częściej nacjonaliści wspierani przez Niemców nawoływali ludność ukraińską do walki z Polakami, Żydami i Moskalami.  Do mojego domu w jesienne popołudnie 1941 roku weszło nagle czterech Niemców i zdecydowanie zażądali aby mój najstarszy brat   Antoni opuścił mieszkanie i udał się wraz z innymi Polakami do miejsca przesłuchań. Dowiedzieliśmy się, że brat z racji podejmowania pracy dodatkowej w pobliskim klubie został zadenuncjonowany jakoby uczestniczył w spotkaniach nielegalnej komunistycznej partii politycznej.  

Wraz z innymi Polakami został odstawiony pod eskortą do dworca kolejowego, skąd odjechał w kierunku miasta Sarny. Nie wiem w jaki sposób o tragedii dowiedzieli się moi krewni mieszkający w mieście Równe, oddalonym od naszego miasta w odległości 40 kilometrów Zaniepokojeni udali się na peron i oczekiwali na skład pociągu w którym znajdował się Antoni. Odnaleźli  brata, pożegnali się przekazali żywność. Pomimo wieloletnich poszukiwań poprzez PCK nie odnaleźliśmy Antka. Chodziły pogłoski, że w mieście Sarny  wraz z kilkoma innymi zatrzymanymi uciekł z miejsca, gdzie przebywali zatrzymani Polacy do lasu, przyłączył się do partyzantki.

Ulica Jagiellońska w Baniach w końcu lat 50 tych - moja siostra Teresa

Getto w Kostopolu 

W Kostopolu dominowała ludność żydowska. Pamiętam, że wielu spośród społeczności żydowskiej było właścicielami sklepów, budynków mieszkalnych, aptek, jadłodajni. Po wkroczeniu Niemców społeczność żydowska była poddawana dotkliwym represjom, wykonywali nieodpłatnie ciężkie prace, byli szykanowani, bici i okradani przez policjantów miejscowego z posterunku, zmuszani do noszenia opaski z gwiazdą Dawida.

Przed powstaniem oddzielonego miejsca dla ludności żydowskiej w Kostopolu miał miejsce pogrom. 15 lipca 1941 roku grupa marszowa zorganizowana przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów wspierana przez Niemców zamordowała około 150 osób z miejscowej inteligencji, w tym około 100 Żydów i 50 Polaków. Getto w Kostopolu powstało w 1941 roku na ulicy Lenina.

W II połowie 1942 zapadła decyzja o likwidacji getta. Moi rodzice otrzymali polecenie abyśmy opuścili nasz dom. Przez ponad dwa tygodnie codziennie mordowano ludność żydowską w lesie sąsiadującym ze stadionem. Transportowani z getta byli rozbierani do naga i prowadzeni do lasu. Tam rozstrzeliwani, ciała wrzucano do głębokich otworów w ziemi w kształcie kwadratów. Później kiedy pierwszy kopiec został wypełniony zwłokami wykopano na łące kolejne otwory. W czasie straszliwych chwil, kiedy społeczność Żydowska świadoma celu zgromadzenia na stadionie, pozbawiona ubioru była grupami eskortowana do lasu, kilku - kilkunastu miejscowych otrzymało zatrudnienie przy sortowaniu przedmiotów osobistych, pakunków i załadunku ich na samochody ciężarowe.


Krążyły przerażające opowieści z miejsca zbrodni. Krzyk i płacz był nieopisany, nastał czas zbrodni niespotykanych w przeszłości. Po około dwóch tygodniach powróciliśmy do domu, przebywaliśmy przez ten czas u rodziny mieszkającej w Kostopolu. Z miejsc masowych mogił unosił się coraz intensywniejszy fetor, trudno było wytrzymać w pobliżu. Po zakończeniu wojny na miejsce zbrodni, gdzie zostali pochowane ofiary masowej zbrodni przybyła w 1945 roku komisja. Wraz z innymi rówieśnikami udało mi się dostać do miejsca strzeżonego przez żołnierzy otaczających odkopany głęboki dół w kształcie kwadratu, widziałam ofiary ułożone warstwami. Widok był straszny.



Ucieczki Polaków z wiosek do miast

W 1942 roku coraz częściej następowały pojedyncze napady na osoby lub małe grupy Polaków pracujących na polach, w lasach, udających się do innych miejscowości oraz bestialskie napady na skupiska Polaków zamieszkujących wioski i kolonie. Zapamiętałam, że wielu znajomych oraz krewnych uciekało z wiosek położonych w pobliżu miasta Równe i ewakuowało się ucieczkami pod osłoną nocy, rzadziej w dzień do miast.


Z mężem w drodze do kościoła w latach 50 tych

Wielu Ukraińców ostrzegało sąsiadów - Polaków przed planowanymi egzekucjami. Zapamiętałam, że jedną z moich kuzynek Władzię Szandruk, która była zatrudniona w majątku hrabiego Pruszyńskiego ostrzegła sąsiadka Ukrainka, która nagle pojawiła się przed domem i zastukała do okna pomieszczenie w którym przebywała Władzia. Ostrzeżona wraz z rodziną przed planowaną w godzinach nocnych egzekucją na Polakach zamieszkujących w wiosce umknęła przed śmiercią. Szczęśliwie wraz z mężem dotarła do miasta Równe. Moja szkoła została w 1942 r. zamknięta. Brat Józef został wcielony do formujących się sił zbrojnych Wojska Polskiego, przeszedł szlak na froncie wschodnim. W 1945 r. zamieszkał w Szczecinie, założył rodzinę.


Jako pierwsi w miasteczku posiadaliśmy telefon - na fotografii moja siostra Teresa i córka Basia
Rok 1945

Szczęśliwie przeżyliśmy. Nie było wśród nas Antoniego i Józefa. Wciąż w mieście pozostawało dużo polskich rodzin, które najczęściej oczekiwały na wyjazd do Polski. Moi rodzice również oświadczyli wolę wyjazdu i zostali wpisani na listę oczekujących. Wcześniej wyjechało na przyłączone do Polski ziemie rodzeństwo mojej mamy, siostry: Walentyna z mężem Stanisławem, Wiktoria Kamińska z mężem Rafałem, Maria Major z Aleksandrem oraz Witold Urbanowicz z rodziną. Wyznaczono dzień wyjazdu, otrzymaliśmy do dyspozycji rodziny połowę wagonu towarowego, drugą połowę wagonu zajęła inna rodzina wraz z całym swoim dobytkiem, między innymi krową.

W czasie postojów na stacjach otrzymywaliśmy świeże mleko do picia. Dorośli w czasie postojów pociągu dowiadywali się od maszynisty lub pracowników bezpośrednio związanych z naszym składem pociągu o długość postoju. Jeżeli postój był dłuższy, dorośli w pośpiechu układali palenisko, na nim garnek i przygotowywano zupę, którą często "zaciągano" świeżym mlekiem. Do oczekującego składu pociągu przychodziło na stacjach większych i małych dużo osób handlujących warzywami, mięsem i innymi produktami. Na jednym z takich postojów moja najstarsza siostra Bronia zamieniła swoją złotą obrączkę na produkty żywnościowe; pieczywo, warzywa, słoik smalcu. W Poznaniu na dworcu wszyscy, którzy dojechali opuszczali podział i przesiadali się do innych pociągów. Nie pamiętam jak długo trwało mozolne wynoszenie dobytku rodziny z wagonu.

W pewnej chwili wzrok mój zatrzymałam na starszym, mocno zarośniętym, samotnym Żydzie, który sprawiał wrażenie wyłączonego z życia. Stał na peronie dziwnie zamyślony, nie zwracał uwagi na to wszystko co działo się wokół niego, miał na sobie zużyte szare ubranie, długi płaszcz, cały czas się kiwał. Moja rodzina dotarła pociągiem do Żnina, zamieszkaliśmy przez okres dwóch- trzech tygodni w budynku szkoły. Później zamieszkaliśmy w budynku przy jednej z głównych ulic miasta. W pobliżu było gospodarstwo ogrodnicze, w którym podjęłam pracę, za którą otrzymywałam warzywa. Tato dowiedział się, że rodzeństwo mojej mamy zamieszkało się w małej miejscowości na Pomorzu Zachodnim - Baniach. Jednak ze Żnina udaliśmy się do Prabut, gdzie zamieszkał brat Władysław. W tym mieście otrzymaliśmy mieszkanie, mieszkaliśmy tam około dwóch lat.

W tym czasie rodzice poszukiwali wszelkich informacji o losach najbliższych, dokładnym miejscu, gdzie zamieszkali. W kwietniu 1947 roku zdecydowaliśmy się na wyjazd do miejscowości w której zamieszkały trzy siostry mojej mamy. Do Bani dotarliśmy pociągiem w dniu 26 kwietnia 1947 roku, był to słoneczny, pogodny dzień. Na stacje w miasteczku przybyli chyba wszyscy członkowie rodziny, którzy tutaj osiedli po zakończeniu II wojny światowej. Oczekiwało na nas kilka wozów drewnianych zaprzężonych w konie. Gdy spojrzałam na Banie z wysokości stacji kolejowej, zwróciłam uwagę na charakterystyczne położenie miasteczka w głębokim dole. Dzisiejsza ulica Targowa od miejsca gdzie kończy się jezioro do młynu na Tywie była gęsto zabudowana domami. Kilka z nich przetrwało po drugiej stronie skweru z fontanną. Tak mniej więcej wyglądała ulica na całej swojej długości. Młyn w pobliżu rzeki, był bardzo duży, został wysadzony kilkanaście lat po wojnie. Zamieszkaliśmy w budynku mieszkalnym na ulicy Osadniczej.

Ulica Grunwaldzka w Baniach - pani Maria z prawej strony z siostrą Teresą w środku
Mój mąż przyjechał na ziemie zachodnie przyłączone po II wojnie światowej do Polski z miejscowości Berdyczów. Gdy ludność polska opuszczała tereny, mąż nie posiadał dokumentu tożsamości. Spotkał w tym czasie kolegę Józefa Nalepkę, którego brat zginął w czasie wojny. Kolega przekazał dokument tożsamości zaginionego brata - Kazimierza Nalepki. Mój małżonek posługiwał się dokumentem do roku 1956. W roku 1947 lub 1948 założył partię polityczną, która mocno przeciwstawiała się władzy ludowej i partii komunistycznej. Do Bań przybywali funkcjonariusze służb bezpieczeństwa, mąż był kilkakrotnie wzywany na przesłuchania. Świadomy kosekwencji uciekł w góry, przekroczył "zieloną" granicę polsko czechosłowacką gdzieś w Karkonoszach. Został zatrzymany przez czechosłowackich pograniczników, dwa lata spędził w więzieniu w południowych sąsiadów.

Dalsze wspomnienia pani Marii Chmielnickiej z Bań opiszemy w kolejnych tekstach...

  Jedna z pierwszych uroczystości zorganizowanych w owo wybudowanym budynku kina i domu kultury

 Poświęcenie pierwszego sztandaru Ochotniczej Staży Pożarnej w Baniach
Mój mąż sprzedawcą w sklepie spożywczym w pobliżu mostu na Tywie, naprzeciwko nieistniejącego młynu.




Autorem działu regionalno - historycznego w portalu chojna24.pl jest Andrzej Krywalewicz. Znasz ciekawe historie? Posiadasz ciekawe fotografie? Zapraszamy do kontaktu: andrzejkrywalewicz@chojna24.pl lub tel. 793 069 999

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza