Przez Łęczówkę, Lwów, Nigerię do Chojny

 

Pan Zbigniew Sroka współzałożyciel Państwowej Szkoły Pedagogicznej i Liceum Ogólnokształcącego w Chojnie. Uczciwy człowiek, skromny, opiekuńczy. Nigdy nie był interesowny, z silnym poczuciem sprawiedliwości, szczególnie zarządzając szkołą dbał o wszystkich pracowników i umiał rozwiązywać konflikty między pracownikami, aby w szkole panowała dobra, przyjazna atmosfera. Dużo wymagał od siebie, ale także od innych osób; uczniów i nauczycieli. Matematyka była jego pasją. Gdy przeszedł na emeryturę, nie zaprzestał nauczania. Przez ponad 30 lat  udzielał korepetycji z matematyki, przygotowując młodzież i dorosłych do matury społecznie, czyli bezpłatnie. 

Nazywam się Zbigniew Sroka. W Chojnie zamieszkałem i rozpocząłem pracę w 1954 roku. Opowiem wszystko po kolei…

Fot.1. Grudziądz. Lata 40 XX wieku. Zbigniew Sroka w czasach gimnazjalnych na motorze NSU 250, niemiecki motocykl produkowany przez firmę NSU Motorenwerke AG. Model motocyklu na fotografii to jego wersja 251 OS, produkowany seryjnie w latach 1938 – 1942. Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.



Urodziłem się 7 stycznia 1929 roku w Łęczówce, powiat Podhajce, województwo tarnopolskie. Rodzice: Maria i Stanisław. Rodzeństwo: Tadeusz i Maria. Ojciec był nauczycielem w Łęczówce. Przedwojenna reforma rolna umożliwiła nabywanie ziemi od państwa, gwarantujące właścicielom parcelowanej ziemi zapłatę według ceny rynkowej. Dziadek Kazimierz Wojcieszek, ojciec mojej mamy, przyjechał z Galicji. Pochodził z rodziny chłopskiej i był działaczem ludowym. Kupił ziemię. Organizował kółko rolnicze. W tych warunkach, jakie tam były, założył miejscowy Związek Strzelecki. Później młode pokolenie założyło organizację młodzieżową Orlęta. Mając dziesięć lat, dołączyłem do Orląt. Pamiętam dzień 3 maja, wybrałem się do Podhajec w stroju harcerskim. Deszcz lał, jak nie wiem. Stałem na deszczu i wierzyłem, że ulewa przejdzie. Później bardzo to odchorowałem. Ojciec, będąc społecznikiem, zakupił mundury strzeleckie z własnych środków. W szkole, w sekretariacie znajdowała się specjalna szafa, w której przechowywano mundury. Za swoje pieniądze zakupił kilkaset polskich książek. Aktywność społeczna sprawiała, że brakowało czasu na domowe sprawy. Zdarzało się, że mama miała wówczas żal. W Łęczówce dominowało budownictwo z desek, kryte dachówką albo blachą. W ramach społecznictwa ojciec zaczął budować dom ludowy. Przed wojną ta pensja nauczycielska nie była zbyt duża, a rodzina pięcioosobowa. Matka pochodziła z rodziny chłopskiej, znała pracę i widziała, co się święci. Brakowało pieniędzy na podstawowe produkty dla pięcioosobowej rodziny. Jak tato zaczął budować dom ludowy, bardzo to odchorował. 


Fot.2. Zbigniew Sroka. 1938 rok. Pierwsza komunia święta. Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.


W rodzinnej Łęczówce

Własnej ziemi mieliśmy 7 hektarów. Rodzice uprawiali ziemniaki i zboża. Ojciec prowadził ogród na wysokim poziomie. Prowadził kursy rolnicze wieczorowe z zakresu ogrodnictwa, które szczególnie zimą cieszyły się zainteresowaniem. Powstały aleje, z agrestu, porzeczek, malin i ogród warzywny. Do pracy angażował miejscowych, przy okazji uczył hodowli i pielęgnacji drzew owocowych i warzyw. Z czasem wokół wioski przybyły sady owocowe. Powstały cztery sady z wieloma drzewami owocowymi, między innymi były tam dwie odmiany  jabłoni, grusze i czereśnie. Na granicy pomiędzy wioskami znajdowało się założone pomiędzy wojnami kółko rolnicze. Działał tutaj sklep, który stanowił zaopatrzenie dla wsi. Przy sklepie wybudowano piekarnię, do której przyjęto piekarza. Wynajętą od rolnika furmanką, chleb rozwożono po wioskach. Wybrałem się tą furmanką ze sprzedawcą pieczywa do sąsiednich wiosek. Przy tej okazji, nie przesadzę, jak powiem, że zwiedziłem z siedem wiosek oddalonych od Łęczówki. Drogi gdzie niegdzie były brukowane, w większości polne, do miasta powiatowego prowadziła droga szutrowa. Zatrzymywaliśmy się między innymi w wioskach: Justynówka[1], Tesarówka, Białokrynica[2], Popławy[3]. Furman głośno zapraszał do zakupu pieczywa. Duży kosz wiklinowy był przedłużeniem furmanki. Chleb, bułki były układane w wiklinowym koszu. Sprzedaż szła bardzo mizernie. Codzienny pieczono chleb z mąki żytniej na zakwasie i bułki pieczono raz w tygodniu, natomiast przed świętami wypiekano pieczywo pszenne. Działalność piekarni trwała ze cztery lata, do czasu aż przyszli Rosjanie w 1939. Później zaprzestano wypieku.

Fot.3. Łęczówka. Lata 30. XX wieku. Mama Zbigniewa Sroki. Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.


Budynek szkoły był murowany. Były tam dwie izby szkolne. Funkcjonowały tam cztery klasy. Nauka odbywała się w klasach łączonych. Mieszkaliśmy w przedłużeniu budynku szkolnego. Były to dwa pokoje, kuchnia, spiżarka. W przeciwnej części budynku znajdowała się kaplica, w której odprawiano Mszę Świętą. Do tej kaplicy przychodził ksiądz z niemieckiej kolonii Bekersdorf o  spolszczonej nazwie Bekerów[4]. Co drugi tydzień odbywała się msza niedzielna w kaplicy. Naukę zacząłem od szóstego roku życia. Trzecią klasę skończyłem przed wojną.

Przed wybuchem wojny, w roku 1938 został zamordowany wójt Nowosiółki, gdy wracał w późnych wieczornych godzinach z pracy. Zabili go Ukraińcy. Odbył się bardzo uroczysty pogrzeb, na skalę powiatu. Na początku, gdy Rosjanie przyszli, Ukraińcy spokornieli. Jednak to tylko na chwilę.

Fot.4.  Pyrzyce. Stanisław Sroka (ojciec Zbigniewa) z wnuczką Janiną. Rok 1956. Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.



 We wrześniu 39 roku pojawili się Rosjanie. W odległości pół kilometra znajdowały się równolegle do siebie zabudowania Łęczówki i kolonii Stawki, która administracyjnie należała do Łęczówki. Polacy zaczęli organizować oddziały samoobrony. Słyszało się w tym czasie, że w Stawkach miały miejsce próby napadów na miejscowych. W dziewięćdziesięciu pięciu procentach Łęczówkę i pobliskie kolonie domów zamieszkiwała ludność polska. Niebezpiecznie robiło się w nocy. Ustalano hasła, sygnały, organizowano warty, patrole nocne, aby w razie napaści uformowana samoobrona była w stanie skutecznie się bronić i wzbudzać w bandytach strach.


Ucieczka z Łęczówki

 Zapanował niepokój. Minęły ze trzy tygodnie, gdy napadli na budynek szkoły. Ojciec uciekł przez okno. Okna jednej z izb mieszkalnych skierowane były na osadę. Otworzył to okno, rozejrzał się, w skarpetach wyskoczył. To był już listopad. Uciekł, biegnąc, pokonał ponad kilometrową drogę. Powiadomił osadników, którzy przyszli nam z pomocą. Ukraińców już nie było, opuścili teren szkoły. Ten pojedynczy atak skierowany był na budynek szkoły, w której znajdowało się nasze rodzinne mieszkanie. W przeciągu kolejnego tygodnia opuściliśmy Łęczówkę. Ojciec miał rodzinę w Gródku Jagiellońskim. Trzy kilometry od Gródka była wieś rodzinna ojca - Stodółki. Postanowił, że pojedziemy do tej rodziny. Żyd Kaufer przychodził do ojca posłuchać radia. Przy okazji grali w szachy. Do ojca mówił, że rozgłośnia radia w Kijowie serwuje ciekawe audycje. Później okazało się, że gdy bolszewicy zajęli rodzinne wioski we wrześniu 1939, on był pierwszym miejscowym szpiegiem. Zaradny Kaufer używając swoich znajomości wśród ludzi wpływowych, zorganizował wagon towarowy. 

Fot.5. Z moją mamą przed domem w Pyrzycach. Początek lat 50. XX wieku. . Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.



W domu jednorodzinnym znajomych rodziców przebywaliśmy dwa dni i dwie noce. Zapewnili nam gościnę, tutaj czekaliśmy na pociąg. Kaufer wywiązywał się z tego, co obiecał i dotrzymał słowa. Ojciec miał do niego zaufanie, wierzył, że się uda. Co ciekawe, gdy opuściliśmy rodzinną wioskę, Kaufer sprawnie zorganizował ludzi do pomocy. Polacy, sąsiedzi pomagali ładować dobytek; zboże, żywność, meble, co zostało przewiezione na trzech furmankach. Rodzice hodowali dwie krowy, konia, kury. Przed odjazdem coś z dobytku oddał, coś sprzedał, aby było na finansowanie życia. Gdy wyjeżdżaliśmy z Łęczówki, zwróciłem uwagę, że furman posiada przy sobie broń, aby w razie niespodziewanego napadu próbować się obronić.  Ktoś dał znać, że wagon został ustawiony. Odjechaliśmy pociągiem z Podhajec do Lwowa pod osłoną nocy. Dojechaliśmy do miasta i opuściliśmy wagon. Ojciec pojechał do rodzinnych Stodółek[5], oddalonych od centrum Gródka Jagiellońskiego[6] o kilka kilometrów. Przewieziono dobytek do stryja, brata ojca, który gospodarzył na ojcowiźnie. Dziadkowie nie żyli. Pozostały dwie siostry z rodzinami, które prowadziły oddzielne gospodarstwo.

 Fot.6. Pyrzyce,1960. XX wieku. Zbigniew  z córką Urszulą i siostrzenicą Janiną w ogrodzie rodziców. Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.



Luty 1940 rok

Czas upływał, dowiedzieliśmy się, że wielu mieszkańców Łęczówki i innych pobliskich wiosek wywieźli na Syberię. Ukraińskie rodziny nie były brane pod uwagę. Uniknęliśmy wywózki na zsyłkę, dzięki temu, że przebywaliśmy w tym czasie w Gródku Jagiellońskim. Tata był ostrożny i nie wierzył Rosjanom. W 1920 roku, gdy przebywał w niewoli rosyjskiej był świadkiem wielu zdarzeń, stąd zrodziła się jego nieufność. Mieliśmy nadzieję, że uda się wrócić w rodzinne strony mamy, do Bogucic[7], bardzo rozległej małopolskiej wsi. Dojechaliśmy do Przemyśla. Tata załatwił fałszywą metrykę, że pochodzi z Bogucic. Kontrola odbywała się na przejściach: drogowym i kolejowym. kontrola bolszewicka i niemiecka odbywała się osobno. Pojawił się nieoczekiwany problem. Bolszewicy przepuszczali tych, którzy chcieli się wydostać z wschodniej, administrowanej przez nich części do niemieckiej. Nie robili jakichś szczególnych problemów. Sprawdzili, zdecydowali, że możemy opuścić ich obszar. Później skierowaliśmy się do kontroli niemieckiej, niestety tutaj ujawnili, że papiery są fałszywe, zawrócili, na szczęście, bez konsekwencji. Powróciliśmy do Stodółek. Tata wspierany przez miejscowego inspektora otrzymał pracę w Zaszkowie, to jest dwanaście kilometrów od Lwowa. Uczył w szkole podstawowej klasy trzecie i czwarte, dzięki życzliwości bolszewików, którzy mieli tutaj decydujący wpływ na tworzenie i obsadzanie szkół. Ich postępowanie cechował pewien internacjonalizm, unikali marginalizowania i piętnowania obecnych tutaj narodowości. Była to bardzo nacjonalistycznie nastawiona hajdamacka[8] wieś, ale bezpośrednich napadów nie było. Tutaj mieszkało dużo ukraińskiej inteligencji. 

Fot.7. Syn Tadeusz  przy sianokosach u babci. Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.


Zaszków

Zaopiekowała się nami nauczycielka, pani Żółcińska, jej mąż przedwojenny sędzia, walczył na II wojennych frontach.             W Zaszkowie miała wybudowany dom. Obawiała się, że zostanie posądzona o kułactwo i sama zaproponowała tacie abyśmy u niej zamieszkali. Do dyspozycji otrzymaliśmy dwa pokoje, kuchenkę. Były tam  dobre warunki. Zaszków[9] to była forpoczta ukraińskiej organizacji. W wiosce mieszkał Jewhen Konowalec[10], ukraiński działacz, przewodniczący Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). Posiadał dworek szlachecki w Zaszkowie, oddalony od stacji kolejowej około 100 metrów. Na początku 1918 roku zaangażowany był w poskramianiu  powstania bolszewickiego w Kijowie. Bardzo sprzyjał wszelkim procesom wyznaczającym niezależność Ukrainy. Zdecydowanie się sprzeciwiał sojuszowi Ukrainy z Polską. Świadomy konsekwencji jakie mogą jego spotkać ze strony władz polskich za działalność polityczną wyjechał za granicę.

Fot.8. Rodzinnie przed domem w Pyrzycach z dziećmi Urszulą i Tadeuszem.  1959. XX wieku. Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.


Czerlańskie Przedmieście

Jak Niemcy napadli na Rosjan, to wiedzieliśmy, że teraz się zacznie. Ojciec się orientował w tej polityce. Zdecydował, że stamtąd wyjeżdżamy. Wyjechaliśmy na Czerlańskie Przedmieście[11]. Przez cały czas okupacji niemieckiej, tato pracował w miejscowej szkole, gdzie było mieszkanie dla kierownika szkoły. Do Lwowa należało pokonać odległość około 35 kilometrów. Gęstość Polaków zamieszkujących tereny wynosiła około 60 – 70 procent. Przewidując, co stanie się, gdy Rosjanie zaatakują Niemców, tato zdecydował się przed „inwazją bolszewicką” wyjechać do Przemyśla, aby mama z bratem i siostrą pojechali w rodzinne strony, do cioci Kasi, siostry babci. Problemu z wyjazdem nie było, ponieważ obszar podlegał niemieckiej administracji. Odwiozłem ich pociągiem. Na miejscu zorientowałem się, że jest tam ogólnie dostępna sacharyna, której wokół Lwowa nie było. Zapakowałem do plecaka i worka, ile się udało upchać. Na każdym pudełku sacharyny, uzyskiwałem pięcio, sześciokrotną przebitkę. Chodziłem po wiosce, w zamian otrzymywałem ziemniaki, nabiał i inny wartościowszy towar. Handel dał mi duże możliwości. Dominowała wymiana sacharyny na ziemniaki. Pojechałem do wioski Uherce. Czasami używano nazwy Uherce Niezabitowskie. Tam był kościółek. Znałem Uherce z czasów, gdy mieszkałem w Stodółce. W pobliżu kościoła mieszkał krewny, który wspierał mnie w handlu, dzieliłem się z nim częścią zysku. Uzyskane w wyniku wymiany produkty spożywcze zawoziłem kilka razy w plecaku do Bogucic, aby najbliżsi mieli co jeść. Powracałem pociągiem do Czerlańskiego Przedmieścia, zawsze z wypełnionym sacharyną plecakiem. Wyjechaliśmy z Przedmieścia w czerwcu albo lipcu 1944. Wkrótce wybuchło powstanie lwowskie, Akcja „Burza”, zorganizowana pod koniec lipca 1944 przez oddziały Armii Krajowej przeciwko wojskom niemieckim we Lwowie. Nasze życie przez cały czas zmieniało się. Widzieliśmy wieczorami światła spadających pocisków na Lwów. Tata zdecydował, że wyjeżdżamy do Bogucic. Wielokrotnie mówił, że woli przeżywać trudne warunki z Polakami. Wobec Rosjan był nieufny, na wielu przykładach doświadczył, że się nie mylił.

Fot.9.  Ślub nasz odbył się w roku 1954 w kaplicy przyszpitalnej w Pyrzycach. . Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.


W Bogucicach rodzinnej wiosce mamy

Ruszył front wschodni, wybuchło Powstanie Warszawskie. Niemcy, obawiając się, że na tyłach frontu niemiecko-rosyjskiego może wybuchnąć powstanie, zarządzili, aby wszystkich spod linii frontu wywozić. Ciocia miała jednego konika. Nasza rodzina z dobytkiem, na dwóch furmankach z ciocią Kasią wycofaliśmy się pod nadzorem niemieckim. Linia frontu przybliżyła się. Konwój niemiecki zaczął się rozsypywać. Rano, wcześnie przebudzeni, ledwo powitaliśmy dzień, okazało się, że pozostało kilka rodzin. Ojciec bardzo dobrze znał niemiecki, podszedł do jednego z gestapowców, powiedział, że jest coraz bardziej niebezpiecznie. Gestapowiec był świadomy trudności naszego położenia, ponieważ na froncie były napady, więc zezwolił, abyśmy odjechali. W ten sposób powróciliśmy do rodzinnej wioski mamy, do Bogucic. Zamieszkaliśmy w domu siostry mamy. Krótko po naszym przyjeździe, pojawił się rozkaz, aby z każdego gospodarstwa jedna osoba podjęła pracę przy kopaniu okopów, czyli rowów obronnych. Poszedłem do pracy. Zbiórka została zorganizowana około kilometra od naszego miejsca zamieszkania. Poprowadzono nas do brzegu rzeki Raby. Pracę organizowali i nadzorowali umundurowani, służący Organizacji Todta[12]. Zapamiętałem proporce tej nazistowskiej organizacji.  Przydzielono nas do grup, przy budowach bunkrów i okopów. Ciekawe zastosowanie miała tutaj faszyna do odziewania (ocieplania-przypis autora) ścian okopów. W grupie,  którą nadzorował Niemiec szybko się zorientowano, że dobrze znam język niemiecki. Otrzymałem dodatkowe zajęcie - tłumaczenia na język polski. Okazało się, że praca była dobrze opłacana. Jako zapłatę otrzymywaliśmy papierowe bloczki-Vorarbeiter. Majster otrzymywał bloczki białe. Czerwone bloczki otrzymywali mężczyźni, niebieskie - kobiety, zielone - dzieci, a jeszcze inny kolor - właściciele furmanek z końmi. Zorientowałem się, że nie raz tutaj wódkę dają. Zacząłem handel z Niemcem. On kupował papierosy i tytoń. Wyczekałem dnia, kiedy była dostępna wódka i papierosy. Ciocia z konnym wozem przyjechała w umówione miejsce. Ułożyłem kilka worków chleba wojskowego, papierosy i wódkę. Popyt na alkohol, tytoń był olbrzymi. Bloczki odkupowałem od robotników. Dość często brakowało czerwonych bloczków dla mężczyzn, wówczas odpowiedzialny za wydawanie kolorowych kartek dopisywał odpowiednie słowa po niemiecku na innych kolorach bloczków. Dla przykładu, na bloczku białym przysługujący majstrowi, pisał: „dla robotnika”. Chleba wojskowego był taki nadmiar, że karmiliśmy nim bydło. Tutaj przebywaliśmy do czasu ofensywy bolszewickiej.

Fot. 10. Moja żona w czasach szkolnych. Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.


Grudziądz

Zaraz po wojnie przyjechał z Grudziądza, brat mamy — Kazik. Wysłał go dziadek, aby przywiózł mnie na Pomorze, gdzie mógłbym kontynuować naukę w szkole. Do Łodzi dojechaliśmy „okazjami”. Dopiero stamtąd pociągi były lepiej zorganizowane. Miasto zostało ustanowione twierdzą, która miała być broniona do końca. Łódź broniła się do początku marca 1945. Dotarliśmy do Grudziądza, stąd do Szumiłowa[13]. Miasto w około 30-stuprocentach było spalone. Powstawały polskie szkoły. Dziadek rozeznanie zrobił i  znalazł mi miejsce. W mieście po wojnie funkcjonowały dwa gimnazja; imienia Stefana Batorego i Jana III Sobieskiego. Budynki szkół znajdowały się blisko siebie. Przyjął nas dyrektor, który przygotowywał się do wyjazdu na konferencję dyrektorów w Toruniu. Doradził, abym zwrócił się do pani, która zastępowała go podczas nieobecności. - Przedstawisz się, wyjaśnisz, kim jesteś - powiedział. Dziadek pożegnał się, wrócił do domu, a ja zostałem sam. Zamieszkałem u rodziny nauczycielki. Na drugi dzień „hardo” po mieście pochodziłem. Wszystko oglądałem. Wszędzie czuć było spalenizną. W kolejny dzień odbyłem rozmowę z nauczycielką, aby rozpocząć naukę w wyższej klasie. Oszukałem, że ukończyłem etap nauki w pierwszej klasie gimnazjalnej, w ten sposób rozpocząłem naukę w klasie drugiej. A tam panie „piersiaste”, starsze towarzystwo, jeden z uczniów był żonaty. Zawołał mnie ksiądz prefekt, powiedział: – Sroka, ty się nie nadajesz do tej klasy. W niższej klasie powinieneś kontynuować naukę. Odpowiedziałem stanowczo, że nie. Zostałem przeegzaminowany przez księdza z łaciny. Byłem dość dobrze przygotowany przez ojca, który znał grekę i łacinę. W pewnej chwili usłyszałem: – No, nie mogę Ci nic zarzucić. Deklinacja, koniugacja dobrze opanowana. Uważaj, możesz ulec zgorszeniu. 

Fot. 11.  To zdjęcie przedstawia klasę Liceum Pedagogicznego w Chojnie, której wychowawcą był Zbigniew Sroka. Siedzi po środku w dolnym rzędzie. W dolnym rzędzie trzecia od prawe  Helena Górska, piąta od prawej Julia Korowaj. Środkowy rząd dziewcząt od prawej Anna Zwolińska Anna, Danuta Paruzel i kolejna trzecia uśmiechnięta osoba to Helena.. Środkowy rząd dziewcząt: pierwsza od lewej Janina Hryniewicz najmłodsza siostra Zofii Hryniewicz, po mężu Sroka. Górny rząd chłopców od lewej: Józef  Kijana, …Leszczyński, Roman Ćwirko, Władysław  Cerkowniak, Mieczysław  Drużga, …Sandulak.  Upamiętniony na zdjęciu budynek obecnie Szkoła Podstawowa nr 1 im. Janusza Korczaka na ul. Szkolnej 15 w Chojnie. Na tablicach można odczytać Państwowe Liceum Pedagogiczne i po drugiej stronie Internat... . Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.





Za czasów niemieckich, wszyscy musieli uczyć się angielskiego. Tutaj byłem w tyle. Zorganizowałem sobie korepetycje i regularnie brałem w nich udział. Jak się okazało, bardzo mi się to później przydało. Ukończyłem naukę w drugiej i  rozpocząłem naukę w trzeciej klasie. Przyjechał Ojciec. Urzędował w tym czasie w wiosce pod Pyrzycami. Wujek Józef Wojcieszek, brat mamy, ściągnął tatę do Nowielina[14]. Wujek był przedwojennym plutonowym. W niewoli niemieckiej pracował w gospodarstwie na Pomorzu. Po wojnie, w drodze powrotnej do Polski, los sprawił, że zatrzymał się w Nowielinie, jak się szybko okazało, na dłużej. Znalazł siedlisko – było to olbrzymie gospodarstwo. Zamieszkał w opuszczonym dużym domu. Wujek odstąpił połowę domu moim rodzicom. Ojciec się zorientował co i jak, w jaki sposób mogę się tutaj nadal uczyć. 

Myślibórz

Osiadłem w Myśliborzu. Pierwszy rok dojeżdżałem pociągiem, który szedł przez Nowielin, Mielęcin, Lipiany, Głazów. Przez rok dojeżdżałem do Liceum Pedagogicznego w Myśliborzu. Później zaproponowano mi, abym zamieszkał w internacie. Zamieszkałem w pięcioosobowym pokoju. Dostawałem trzy posiłki – to było najważniejsze. Pieniędzy brakowało. Podejmowałem różne prace zarobkowe. To były lata 1946 – 1950. Ten czas był dla mnie zaprawą życiową.

Fot.12. Zespół taneczny działający w PLP w Myśliborzu. Prowadził go Józef Baster w centrum zdjęcia. Zbigniew Sroka drugi rząd od prawej, trzeci z kolei. . Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.



Liceum Pedagogiczne w Myśliborzu znajdowało się w mizernym budynku. Miasto uniknęło zniszczeń wojennych. Po ukończeniu nauki rozpocząłem pracę. Brakowało nauczycieli przedmiotów ścisłych. Abym mógł pozostać, wysłano mnie na kurs przysposobienia obronnego na Śląsku.  Pierwszą pracę podjąłem właśnie w Myśliborzu. W 1949 roku zacząłem uczyć dodatkowo przedmiotu przysposobienie obronne. Miasto nie było zniszczone. Napisy, szyldy były poniemieckie. Jednym z ulubionych moich miejsc były okolice jeziora. W czasie zimy na łyżwach jeździliśmy po zamarzniętym jeziorze. Lubiłem rynek w Myśliborzu, kilka ulubionych miejsc znajdowało się blisko ratusza. Mój ulubiony sport, to jazda na nartach. Nauczyłem się tego na Podolu. Pamiętam jak śnieg zasypał wioskę. Był to grudzień, jeszcze czasy przedwojenne. Długie drewniane linijki, połączyłem gwoździami. Tato, gdy to zobaczył, pojechał do Podhajec, kupił mi narty wyścigówki i buty narciarskie ze skóry.


Zaproponowano mi pracę w szkole ćwiczeń przy Liceum Pedagogicznym w Myśliborzu. Uczyłem tam matematyki i przysposobienia obronnego. W kolejnym roku uczyłem matematyki w kilku klasach, pozostałe godziny uczyłem w Liceum. Wtedy zacząłem studia zaoczne z matematyki. Prowadziłem lekcję tak, że w sąsiednim budynku Liceum,  było mnie słychać. Kilka kolejnych lat uczyłem w Myśliborzu. Bardzo dobrze wspominam nauczyciela matematyki - dziadka Glińskiego. To był wspaniały człowiek. Pochodził z wileńskiego. Rano przed rozpoczęciem pracy w szkole, wychodził krowy wypasać.


Chojna

Z Myśliborza trafiłem do Chojny. To był rok 1954. Powstawało tutaj Liceum Pedagogiczne. Mój kolega - Zygfryd Kokiel[15] -  został dyrektorem nieistniejącego już liceum pedagogicznego. Uczyłem tam matematyki. Trafiłem na kurs, gdzie zostałem ukierunkowany do prowadzenia zajęć wojskowych przysposobienia obronnego. Zostałem skierowany do udziału w kursie przysposobienia zawodowego nauczycieli szkół średnich w Szkole Pedagogicznej w Łodzi. Pół roku trwał kurs. Dzięki ukończeniu kursu otrzymałem możliwość nauczania w szkole średniej z obowiązkiem dalszego kształcenia. Przy Wyższej Szkole Pedagogicznej w Łodzi powstało studium zaoczne dla takich jak ja. Po kolejnych dwóch latach miałem pełne wykształcenie.    

Fot. 13. Brama Barnkowska w Chojnie II połowa lat 50. XX wieku. Od prawej: Zbigniew Sroka, Zofia Sroka, Zofia Głuszko, Eugenia Salamończyk - zasłużona, znakomita nauczycielka, absolwentka PLP w Myśliborzu. Przez całe życie pracowała jako nauczycielka historii w LO w Chojnie. Osoba sympatyczna z dużym poczuciem humoru. Kobieta osoba,  w głębi fotografii nie rozpoznana, Felicjan Kiryk w Liceum Pedagogicznym uczył historii przez rok. Następnie został zatrudniony w Krakowie. Początkowo był asystentem a później został rektorem Akademii Pedagogicznej. Zajmował się historią starożytną. Pochodził z Namyślina. Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.


 

Pomimo, że do warunków wojennych byłem przyzwyczajony, przerażało mnie zniszczone miasto. Sprawiało wrażenie, że stąd widoki na przyszłość są słabe. Na skutek interwencji różnego rodzaju, obiektywnie muszę przyznać, że dzięki dużej pomocy osadników wojskowych, udało się zmobilizować władze do wybudowania budynków szkolnych. Został zatwierdzony plan budowy internatu i szkoły. Budynek chojeńskiego liceum był nienaruszony. W czasie wojny pełnił funkcję szpitala wojskowego, natomiast ja zapamiętałem, gdy był zamieszkany przez wojsko radzieckie. Gdy opuszczali, budynek podpalili. Przybywało uczniów chcących uczyć się chojeńskim liceum, brakowało internatu. Decydenci odpowiedzialni za podejmowanie ważnych decyzji w regionie wstępnie wyrażali aprobatę, aby został wybudowany internat dla uczniów liceum. Wymagano gwarancji od władz lokalnych. Wybrałem się do Stasia Malca[16]. Wyraził zgodę, dzięki temu powstał budynek internatu chojeńskiego liceum. Udało się, okazały budynek stanął na ulicy Dworcowej.

Fot. 14. Syn Tadeusz i kokarda na głowie córki Urszuli. . Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.


Fot.15. Córka Urszula. Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.



         Kiedyś w sali gimnastycznej odbywała się uroczystość. Podeszła do mnie sekretarka. – Panie dyrektorze, telefon z Ministerstwa Obrony. Usłyszałem w słuchawce: – Podpułkownik   taki a taki, melduje się na rozkaz zobowiązań związanych z budową internatu w Chojnie. Jeżeli pojawią się pytania, problemy, proszę się kontaktować ze mną. Zostałem oddelegowany przez towarzysza Wojciecha Jaruzelskiego celem pomocy. Osadnicy wojskowi w Chojnie i okolicach to często byli żołnierze Wojska Polskiego, uczestnicy forsowania Odry i walk o zdobycie Berlina, dla nich generał był kolegą. Pomocy, ich w odbudowie miasta nikt nie jest w stanie zakwestionować, była potężna.

Fot. 16. Początek lat 50. XX wieku. Państwowe Liceum Pedagogiczne w Myśliborzu. Trzech kolegów – absolwentów PLP w Myśliborzu w nowej roli jako nauczyciele. Od lewej: Jan Leszek Dybczak,  Zbigniew Sroka, Mieczysław Głuszko. Koledzy nauczyciele. Jan Leszek Dybczak –historyk, Zbigniew Sroka – matematyk, Mieczysław Głuszko uczył biologii i chemii. Pan Głuszko był zaangażowany w odbudowie budynku obecnego LO w Chojnie. Został oddelegowany do nadzoru remontu tej szkoły. Rosjanie wycofując się podpalili ten budynek a wcześniej w nim stacjonowali. Pozostały mury  dach spłonął (dach był spadzisty a odbudowano płaski). Sąsiedni budynek sala gimnastyczna ocalała, nie podpalona, ale parkiet trzeba było położyć nowy. Zbigniew Sroka uczył matematyki i początkowo też przysposobienia wojskowego. Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.




 

Afryka. Nigeria


W czasach, gdy byłem dyrektorem chojeńskiego liceum, przyszło pismo, żeby nauczycieli przedmiotów ścisłych ze znajomością języka angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego zewidencjonować. Kuratorium zostało zobowiązane, aby listę nauczycieli językowców przesłać do Warszawy. W tym czasie kończyłem na Politechnice Warszawskiej geodezję. Wiedziałem, że cokolwiek bym robił, to zawód nauczycielski z biedy nie wyciągnie. Poznałem ludzi – geodetów. Zarabiali trzy razy więcej niż nauczyciele. Razem z byłym uczniem Józefem Lizakiem[17] dojeżdżaliśmy do Warszawy. W piątym roku studiów przyszło pismo z Kuratorium, aby wytypować nauczycieli uczących przedmiotów ścisłych i znających angielski. Znałem angielski, uczyłem ścisłych przedmiotów. Podałem kontakt i otrzymałem zaproszenie z Polservice,
firmy która prowadziła werbunek wykształconych ludzi do Nigerii. Kierowało tym wszystkim Ministerstwo. Dokumenty złożyłem, a Kuratorium drogą służbową przesłało dokumenty. Moje skierowanie na wyjazd do Afryki nadeszło.

U nich wówczas złotym runem była ropa, mieli bardzo dobre warunki do życia. Samolotem poleciałem do Rzymu. Później międzynarodowy przelot i  samolot wylądował w porcie lotniczym w Kano[18]. Z lotniska samochodem dotarłem do Kampusu Uniwersyteckiego w Zarii[19], w stanie Kaduna[20]. Z różnymi przygodami dotarłem do Nigerii. Zamieszkałem w hotelu. Zaproponowali mi dom jednorodzinny, piętrowy, a ja byłem  sam. Nie bardzo chciałem tam zamieszkać, bo w hotelu była wygoda. Ponieważ już wtedy trochę mnie znali, zaproponowali, że w hotelu mogę dostać mieszkanie. Do dyspozycji otrzymałem dwie sypialnie, pokój do pracy i kuchnię. Oczywiście wydawano trzy posiłki – śniadanie, obiad, kolacja. Wykładałem studentom matematykę. To były zajęcia przygotowujące do studiów uniwersyteckich. Grupa składała się z dwudziestu kilku osób. Poszła fama, że dobrze przygotowuje do zajęć uniwersyteckich, co sprawiało, że na zajęcia zeszło się kilka grup. Sala amfiteatralna, tablica na podwyższeniu. Powiedziałem, że będę teraz używał swojego mikrofonu  i wyraziłem zgodę, aby tak liczna grupa przychodziła, natomiast pod jednym warunkiem.

– Jak będziecie pisać egzamin, piszcie właściwą grupę i właściwego nauczyciela. Inaczej, gdy wpiszecie moje nazwisko, a nie jesteście z mojej grupy, pojawią się problemy i nie otrzymacie ocen – wyjaśniłem.

Ropa postawiła ten kraj na nogi. Otrzymywałem zapłatę za pracę w nigeryjskiej walucie – naira. Przelicznik w tamtych czasach był dla mnie korzystny. Dzieci, których rodzice, podobnie jak ja trafili do Nigerii, otrzymywały co dwa lata bilet lotniczy, aby odwiedzić rodziców. Syn mój przez rok chodził do szkoły polskiej w Nigerii

 

Zosia

Moja żona Zofia pochodziła z Wileńszczyzny. Urodziła się 1 lutego 1936 roku w Wilnie, jako trzecie dziecko Ignacego i Heleny. Przed wojną jej rodzina mieszkała w Korkożyszkach[21]. Wcześniejsze rodzeństwo zmarło przed narodzinami Zosi. Dlatego jej mama pragnęła urodzić dziecko w Wilnie, aby uniknąć kolejnej tragedii. Do porodu w Wilnie dojechali furmanką. Jako dziecko, w czasie wojny zaznała głodu, przeżyła pożar domu, była świadkiem wielu innych tragicznych zdarzeń. Gdy wraz z najbliższymi przyjechała na ziemie zachodnie, mama małżonki podjęła pracę jako nauczyciel w Chomętowie[22]. Ojciec przez jakiś czas pracował z tak zwanego nakazu pracy w Ługach[23]. Do czwartej klasy Zosia uczęszczała do szkoły, w której pracowała jej mama w Chomętowie. Później przez kolejne lata kontynuowała naukę w szkole w Dobiegniewie, dokąd codziennie pokonywała pieszo drogę siedmiu kilometrów. Naukę w szkole średniej odbywała w Myśliborzu, w Liceum Pedagogicznym. Uczyłem moją przyszłą żonę matematyki przez dwa kolejne lata. Ślub odbył się w kaplicy przyszpitalnej w Pyrzycach w 1954 roku. Gdy zamieszkaliśmy w Chojnie, Zosia rozpoczęła pracę jako nauczyciel w miejscowej szkole podstawowej. Nauczała przysposobienia obronnego w Liceum Pedagogicznym. Przez długie lata z niesłabnącą pasją wykonywała swój zawód. Na świat przyszły nasze ukochane dzieci Urszula i Tadeusz.


Fot.17. Zofia i Zbigniew A.D. 1954. .Autor nieznany, zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego Zbigniewa Sroki.


Pan Zbigniew Sroka – zmarł we wrześniu 2024 roku w wieku 95 lat.



 Wspomnień Pana Zbigniewa Sroki z Chojny wysłuchał 26 czerwca 2024. autor publikacji Andrzej Krywalewicz.  


Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszego artykułu nie może być powielana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny), włącznie z fotokopiowaniem oraz kopiowaniem przy użyciu wszelkich systemów bez pisemnej zgody autora.

 

 

 



[15] Zygfryd Kokiel – urodzony 25 stycznia 1926 roku w Nalibokach. Polski pedagog, intelektualista, działacz społeczny. Dyrektor Państwowego Zakładu Wychowawczego w Chojnie w latach 1958 – 1985. Pionier Ziemi Chojeńskiej. Wywarł decydujący wpływ na kształt szkolnictwa specjalnego w Polsce.

[17] Józef Lizak (ur.24.08.1933 – 15.05.1999). Ukończył Państwowe Liceum Pedagogiczne w Myśliborzu. Początkowo studiował na Wojskowej Akademii Technicznej. W 1958. Rozpoczął pracę w Liceum Ogólnokształcącym w Chojnie i pracował tu do emerytury. Uczył chemii i fizyki. Był kierownikiem w Internacie LO w Chojnie. Wysportowany, był członkiem drużyny sportowej nauczycieli LO w Chojnie, grając w koszykówkę i siatkówkę. Utalentowany gracz w tenisa stołowego. Był życzliwy i wesoły, lubiany przez młodzież.

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza