Życie po wojnie - druga część wspomnień Pani Marii Chmielnickiej z Bań


Z pierwszych lat powojennych zapamiętałam wiele epizodów, wydaje się mało znaczących, ale to cząstka mojego życia. Wójtowie w Baniach zmieniali się często. Istniała szkoła, w której uczyła pani Głogowska. Sklep powstał w 1948 r. Wcześniej pani Janina Tomaszkiewicz chodziła od domu do domu w Baniach i sąsiednich wioskach w Dłusku Gryfińskim, Piasecznie, Dłużynie, prosiła o wsparcie finansowe dla powstającego sklepu.

Powstał w budynku mieszkalnym, który znajduje się do dzisiaj na ulicy Grunwaldzkiej. Przed wojną, w pomieszczeniach tego budynku również znajdował się sklep.

W towary zaopatrywali posiadacze silnych, mocnych koni i wozów zaprzęgowych. Pierwszymi zaopatrzeniowcami byli pan Wieczorek i Kaczmarek. Znajdowały się w sklepie artykuły spożywcze, narzędzia rolnicze, bele materiału, alkohol. Jedną z pierwszych sprzedawczyń była żona komendanta milicji. Po dłuższym czasie w sklepie istniały trzy stoiska.

                                                                     
Przy głównej ulicy miasteczka, dzisiejszej Targowej, stał imponujący młyn. Nie pamiętam dokładnie, ale w drugiej połowie lat 50 tych wielki młyn, który znajdował się blisko szkoły został w krótkim czasie wysadzony przez żołnierzy.

Kursował regularnie pociąg na trasie Swobnica (po wojnie  używano spolszczonej niemieckiej nazwy wioski Wildenbruch, czyli Dziczy Las, po czym zmieniono na Lipka) - Szczecin. Codziennie rano odjeżdżał do Szczecina pociąg pasażerski, powracał w godzinach popołudniowych.

Składał się z trzech lub czterech wagonów pasażerskich. W latach powojennych dużo osób podróżowało pociągiem. Pod koniec lat 40 tych z miejsca, gdzie dziś stoi kiosk, w pobliżu budynku mieszkalnego zwanego do dzisiaj "ratuszem" odjeżdżała do Szczecina ""bonanza".

Wewnątrz nie było możliwości otwierania okien, warunki podróżowania były zdecydowanie gorsze niż pociągiem, pomimo tego wiele osób wybierało taką formę komunikacji. Pierwszy tradycyjny autobus, o ile dobrze pamiętam, zaczął odjeżdżać z miasteczka w roku 1951 lub później.

Stacja kolejowa w Baniach na przedwojennej fotografii
Po pieniądze za buraki udawaliśmy się porannym pociągiem do Szczecina. Miasto było mocno zniszczone. Od dworca kolejowego szliśmy w kierunku dzielnicy Gumieńce.

Tam oczekiwaliśmy w wyznaczonym pomieszczeniu cukrowni do rana, spaliśmy na kilku ustawionych biurkach oraz podłodze. W godzinach przedpołudniowych wypłacano pieniądze i powracaliśmy do domu pociągiem popołudniowym. To były długie wyprawy. Swojego małżonka po raz pierwszy zobaczyłam, gdy jechałam wozem pana Wieczorka, z moją koleżanką do Gryfina. Pan Jan udawał się po towary do Gryfina.

W tym czasie trudno było dojechać do innych miejscowości, często pan Jan Wieczorek zabierał ze sobą osoby, które z różnych powodów musiały dostać się do Gryfina lub innych miejsc do których udawał się zaopatrzeniowiec. Drewniany wóz był wymoszczony słomą, nakryty kocem. W drodze powrotnej na całej powierzchni wozu znajdowały się skrzynki i inne towary. Ze mną jechała moja koleżanka Teresa. Wyjeżdżając z miasteczka, szedł wzdłuż jeziora w kierunku stacji kolejowej. Mój przyszły mąż Kazimierz ubrany w zieloną kurtkę, z gołą głową. W pewnej chwili Teresa powiedziała; "...o popatrz, to ten Nalepko co siedział w więzieniu w Czechosłowacji". Spotkaliśmy się krótko wzrokiem, później oddalając się, przyglądałam się nieznajomemu.


W 1945 roku Polacy masowo opuszczali ziemie Kresów Wschodnich.  Mąż mój pochodził z miasta Berdyczów i tam dotrwał do końca II wojny światowej. Co ciekawe, miasto po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w roku 1918 pozostało po za granicami obszaru Polski. Do roku 1793 pozostawało w granicach Polski.

W wyniku II rozbioru zostało włączone do Rosji. Podczas wojny polsko bolszewickiej w rok 1920 Rosjanie wymordowali w szpitalu berdyczowskim 600 rannych polskich żołnierzy oraz opiekujące się żołnierzami pielęgniarki. Od roku 1922 zostało włączone do Ukraińskiej SRR. W latach wojennych Polacy stanowili w mieście około 10 %  społeczności. Po zakończeniu wojny miasto opuściło wielu Polaków.

Rodzina mojego męża posiadała w środku miasta duży dom z sadem. W latach powojennych siostra, która pozostała tam, sprzedała rodzinną posiadłość i przeprowadziła się do miasta portowego nad Donem - Wołgodońsk.

W tym czasie mąż mój nie posiadał dokumentu tożsamości. Spotkał kolegę Jóżefa Nalepkę, który zdecydował się na wyjazd na ziemie przyłączone do Polski. Brat Józefa - Kazimierz został wywieziony wraz z innymi Polakami w latach wojny pociągiem, ślad po nim zaginął. Kolega posiadał w mieszkaniu w mieście Równe dokumenty tożsamości zaginionego brata, które przekazał mojemu małżonkowi. Odtąd posługiwał się dokumentami tożsamości Kazimierza Nalepki. Wraz z Józefem Nalepką po długiej, uciążliwej drodze dotarł w II połowie 1945 roku do miejscowości Banie na Pomorzu Zachodnim.

Wykonywał między innymi prace przy elektryfikacji miasteczka. Zamieszkał w pobliżu posterunku milicji na ulicy Grunwaldzkiej. Autentyczny Kazimierz Nalepko nie został odnaleziony przez matkę.


Matka poszukuje zaginionego Kazimierza Nalepki przez Polski Czerwony Krzyż

Mama zaginionego Kazimierza Nalepki po wojnie zamieszkała w Goleniowie. Poszukiwała zaginionego syna przez PCK. Żyjący syn Józek Nalepko wciąż przebywał w Baniach, przekonany, że mama nadal mieszka w Berdyczowie.

 W rok po wojnie, nagle do pokoju zamieszkiwanego przez męża ktoś wbiegł i głośno wykrzyczał: "Kaziu Twoja matka przyjechała, szuka Ciebie". Skonsternowany wyszedł na spotkanie. Wokół idącej chodnikiem kobiety szło kilka osób. Podszedł i przywitał się serdecznie.

Kobieta nie rozpoznała swojego syna, jednak niczego nie dała po sobie poznać. Mąż mój po chwili powiedział po cichu do kobiety: "...za chwilę wszystko wyjaśnię". Po czym gdy tylko dotarli do mieszkania, opowiedział w jaki sposób zdobył dokumenty syna oraz ku wielkiemu zaskoczeniu poinformował matkę, że syn Józef mieszka w tym samym mieszkaniu tylko w sąsiednim pomieszczeniu. Radość ze spotkania z synem o którym matka wiedziała, że żyje, była wielka.  Józef w krótkim czasie wyjechał do Goleniowa.


Objazdowe kino

W pierwszych latach po wojnie różne ważne imprezy były organizowane w sali budynku poniemieckiego, który stał w miejscu wybudowanego w latach 50 tych kina i ośrodka kultury. Była to ładna, duża sala ze sceną. Przypominała wnętrze małego teatru. Na scenie często grały orkiestry, muzycy, występowała młodzież. W środku były ustawione stoły z krzesłami.

Od czasu do czasu przyjeżdżało do naszego miasteczka kino ruchome. Filmy w tym czasie były wyświetlane na parterze budynku, należącego przez długie lata do Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska i w późniejszym czasie przez wiele lat znajdował się tutaj Bar Tywa. Przyjazd Objazdowego kina to było duże wydarzenie, sala często była wypełniona do ostatniego miejsca. Moja siostra Teresa poznała swojego przyszłego męża, który był zatrudniony w ekipie "kina" podczas seansu filmowego. Wyjechała do Szczecina, gdzie mieszka do dzisiaj
.
                                                         
Imprezy 1 majowe również były organizowane w "małym teatrze". Spóźniłam się na udział w występie muzycznym, do którego przygotowywałam się podczas prób. Było mi przykro, nagle jedna z koleżanek powiedziała, że przed moim przybyciem doszło do bójki i jeden z bezpośrednich uczestników został zatrzymany. Przebywa w celi miasteczka i prosi o kilka papierosów.

Udałam się do budynku mieszkalnego zwanego "ratuszem", gdzie na parterze znajdowała się cela. Pomieszczenie było zamknięte metalowymi drzwiami, u samej góry znajdował się zakratowany otwór, Przyniosłam kilka cegłówek, które ułożyłam w formie bezpiecznego "stopnia", stanęłam na nim i ku swoim zaskoczeniu zorientowałam się, że w celi przebywa "ten Kazik, który przebywał dwa lata w czechosłowackim więzieniu i którego kilka razy widziałam" Podałam paczkę papierosów za które otrzymałam wdzięczne i szczere podziękowania.
                                                             
Mój mąż był wielkim miłośnikiem trylogii Sienkiewicza. Czytał często głośno powieści. Najstarsza córka otrzymała imię Barbary na pamiątkę "powieściowej" Basi Wołodyjowskiej. Dzieci moje od początku były dla mnie najważniejsze. Po Basi urodzili się kolejno: Ewa, Julia, Józef, Janek, Kaziu, Ania, nieżyjący Wojtek, Jacek, Kasia. Dzieci dają mi do dziś bardzo dużo radości i szczęścia. Często wspominałam mężowi, że dzieci są dla mnie bezcennym bogactwem.



Mój małżonek umarł w roku 1986. Moja rodzina jest dla mnie wszystkim. Spotykamy się często, więzi pomiędzy nami są bardzo silne i dają mi poczucie stabilizacji i szczęścia. Moim marzeniem jest spotkanie z osobami, które podobnie jak ja część życia przeżyły w Kostopolu. Mam taką cichą nadzieję, że po opublikowaniu moich wspomnień znajdą się osoby, które podzielą się ze mną wspomnieniami z miasta mojego dzieciństwa lub udostępnią stare fotografie, widokówki związane z Kostopolem.












Autorem działu regionalno - historycznego w portalu chojna24.pl jest Andrzej Krywalewicz. Znasz ciekawe historie? Posiadasz ciekawe fotografie? Zapraszamy do kontaktu: andrzejkrywalewicz@chojna24.pl lub tel. 793 069 999

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza